Zaraz po wojnie w suterenie kamienicy przy ul. Piwnej 6 w ruinach Starego Miasta w Warszawie mieszkała staruszka, która codziennie dokarmiała gołębie 5 kg ziarna. Kazimiera Majchrzak, emerytowana pracownica PKO, została ulubienicą warszawiaków, którzy zaczęli ją wspierać, a po odbudowaniu starówki jej dom nazwano Kamienicą Pod Gołębiami. Teraz ani dokarmiający, ani gołębie nie mają już tak dobrej prasy, bo ci pierwsi uważani są za dziwaków, te drugie zaś za brudzące pomniki i roznoszące zarazki „latające szczury”. Tymczasem w miejskich ptakach godna podziwu jest ich umiejętność przystosowania się do życia w zurbanizowanym środowisku stworzonym przez człowieka. Załomy fasad starych domów i korony drzew zamieszkują wróble, wrony, kawki, sikorki, kosy, jaskółki i zjadające komary jeżyki; na Pałacu Kultury wiją gniazda wędrowne sokoły, a w Brukseli wypuszczone z zoo w 1975 r. papugi aleksandretty zasiedliły miejskie parki. Niebo nad miastami należy do ptaków, tak jak ich podziemia do szczurów, a ulice do psów i kotów. Bo ptaki nie są jedyne. Co prawda przez rozwój cywilizacyjny związki ludzi ze zwierzętami bardzo się rozluźniły, ale to ich umiejętności przystosowania i nasze uzależnienie od nich sprawiają, że całkowite odcięcie jest po prostu niemożliwe. Od zawsze stosunki człowieka z innymi żywymi istotami są skomplikowane i niejednoznaczne.
Boskie, ukochane, smaczne
Dzięki zwierzętom mamy mleko, jaja, a przede wszystkim mięso. Dziś kupujemy je w supermarkecie elegancko poporcjowane, paleolityczni łowcy musieli je zdobyć w pocie czoła sami, nic dziwnego, że podziwiali i szanowali swoje ofiary. Polowano na nie i czczono zarazem, okrutnie torturowano i szczerze kochano (czego wyrazem było np. zabieranie ze sobą do grobów psów i kotów), dlatego kultury i religie pradziejowe przesycała animalna symbolika.