Dzięki coraz lepiej rozwiniętej w różnych częściach świata sieci narzędzi molekularnych śledzących zmienność SARS-CoV-2 możliwe jest identyfikowanie nowych mutacji i kumulujących je wariantów. Warto wspomnieć, że jeszcze niedawno stosowanie tych technik na taką skalę nie było możliwe. Pierwszy raz cały genom organizmu żywego – bakterii Haemophilus influenzae – zsekwencjonowano w 1995 r., a pierwszy projekt sekwencjonowania ludzkiego genomu zakończono w 2003 r.
Przez długi czas techniki te były bardzo drogie. Dziś komercyjne oferty na sekwencjonowanie SARS-CoV-2 opiewają na kwotę 120–140 euro za próbkę. Społeczna świadomość znaczenia tych metod wciąż nie jest jednak zbyt duża, więc doniesienia o kolejnych wariantach wirusa dają wrażenie, jakby wymykał nam się spod kontroli. Tymczasem od początku pandemii obserwujemy po prostu teorię ewolucji w praktyce.
Rozwój wirusa można porównać do drzew z głównym pniem, odchodzącymi od niego gałęziami i mniejszymi gałązkami. Niektóre usychają i zamierają, inne rozwijają się dalej. To, co wzmacnia poszczególne odgałęzienia, to właśnie mutacje zwiększające transmisyjność wirusa i/lub pozwalające, przynajmniej częściowo, unikać działania odpowiedzi układu immunologicznego. Jedne i drugie sprzyjają wirusowi, podlegają więc selekcji pozytywnej i upowszechniają się – a z nimi warianty, które są dla nich wehikułami.