Na niewielkiej wysepce na Wiśle w Warszawie ciemnobrązowy zwierzak pieczołowicie obgryza gałęzie z leżącego drzewa, przytrzymując je łapkami. Chyba widzi, że go obserwuję, ale niewiele sobie robi z mojego towarzystwa. Żyjąc w Warszawie, jest przyzwyczajony do ludzkiego towarzystwa, nad Wisłą spaceruje przecież mnóstwo osób. Po chwili bóbr daje nura do wody, by wypłynąć przy niewielkiej wierzbie i ponownie rozpocząć pracę drwala.
Och, niedobrze, panie bobrze
Coraz łatwiej spotkać tego sympatycznego gryzonia, sprzymierzeńca człowieka w walce ze zmianami klimatu. Nie każdy jednak docenia działania bobrów. Zwierzę to – jeszcze kilkadziesiąt lat temu bardzo nieliczne w Polsce – objęte jest częściową ochroną, ale na wniosek regionalni dyrektorzy ochrony środowiska mogą zgodzić się na odstrzał. I często to robią. Pod koniec czerwca zgodę na odstrzał 40 bobrów dał RDOŚ w Warszawie.
Czytaj także: Jak minister chce się pozbyć żubrów i bobrów
Jak podaje Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, w sumie w Polsce w 2020 r. regionalni dyrektorzy ochrony środowiska wydali 275 decyzji zezwalających na odstrzał 5839 bobrów plus 25 rodzin, w 2019 takich decyzji było 305 (na 8391 osobników plus 9 rodzin), a w 2018 – 231 (na 5348 osobników).
„My wprowadziliśmy taką zasadę – Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska mają sugestię wręcz, żeby bardzo chętnie wyrażać zgody na odstrzały zwierząt chronionych gatunkowo: żubry, łosie, bobry” – mówił kilka lat temu ówczesny minister środowiska Henryk Kowalczyk, który przyznał, że nie chciał zdejmować ochrony gatunkowej z lęku przed konfliktem z Unią Europejską, a sprawę chciał załatwić po cichu, wymuszonymi zgodami RDOŚ na każdą wystosowaną prośbę o odstrzał.