Są lekarze oraz naukowcy po uszy zanurzeni w badaniach nad otyłością, których nie oburza, gdy ktoś mówi, że kochanego ciała nigdy nie za wiele. Nie patrzą karcącym okiem na pacjentów, których BMI – czyli Body Mass Index, wskaźnik służący do oceny masy ciała – świadczy o sporej nadwadze. Ani nie udzielają nikomu wskazówek dietetycznych, by wymusić redukcję tuszy. Philipp Scherer z Teksasu, Ruth Loos z Kopenhagi, Sadaf Farooqi i Antonio Vidal-Puig z Cambridge stali się do pewnego stopnia adwokatami otyłych w walce o równouprawnienie, odkąd ruszyli w świat z przesłaniem, że można oddzielić zdrowie od wagi.
Większość przyjmuje przecież za pewnik, że otyłość ściąga mnóstwo chorób. Skoro więc tyją, nie znając umiaru w obżarstwie, powinni płacić chociażby wyższe składki na ubezpieczenie zdrowotne. A tu miła odmiana: czy rzeczywiście można być otyłym i pozostać zdrowym?
Depozyt bezpieczeństwa
Sprawa jest delikatna. Wymienieni naukowcy badają modele zwierzęce oraz geny u ludzi, aby zrozumieć, w jaki sposób tłuszcz i jego rozmieszczenie w organizmie mogą osłabić lub spotęgować wpływ nadwagi na zdrowie. I doszli do wniosku, że w niektórych przypadkach wolno mówić o zdrowej metabolicznie otyłości, której wcale nie musi towarzyszyć np. groźne podwyższenie poziomu cukru ani nadciśnienie.
Ale cytowana tego lata w magazynie „Science” prof. Sadaf Farooqi nie pozostawia tego bez zastrzeżeń: „Osoby mające tendencję do tycia powinny mimo wszystko starać się schudnąć, bo istnieje wyraźna korelacja między przybieraniem na wadze a zwiększonym ryzykiem cukrzycy typu 2”. Więc nawet jeśli jakaś laboratoryjna mysz lub pacjent nie mają równocześnie tych dwóch chorób (tak, otyłość też jest chorobą!), co pozwala w badaniach naukowych zaliczyć ich do szczęśliwej gromadki metabolicznie zdrowych otyłych, to wcale nie oznacza, że tak już pozostanie do końca ich życia.