Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Klęska urodzaju. Czy nauka sama zastawiła na siebie pułapkę?

Naukowczyni Naukowczyni Julia Koblitz / Unsplash
Na świecie pracuje już prawie 9 mln naukowców, a wiedzy przybywa w zawrotnym, niespotykanym wcześniej tempie. Problem w tym, że ilość rzadko przechodzi w jakość, co grozi poważnym kryzysem.

Nowe odkrycia naukowe opisuje się w recenzowanych artykułach w specjalistycznych czasopismach. Obecne tempo badań oznacza, że co dziewięć lat liczba takich publikacji się podwaja. Gdyby tak szybko przybywało ludności Warszawy, to za sto lat mieszkałyby w stolicy 4 mld osób. Czy takie tempo badań jest korzystne? Optymista mógłby stwierdzić, że postęp nigdy nie był tak szybki. W końcu im więcej artykułów opisujących wyniki nowych obserwacji i eksperymentów, tym więcej akumuluje się wiedzy. Każdy z publikujących naukowców dokłada swoją cegiełkę do rosnącego gmachu wiedzy. A od czasu do czasu jedno z nowych badań przynosi przełom w danej dziedzinie i zburzenie dawnych, błędnych poglądów.

Efekt św. Mateusza

Obecny sposób oceniania pracy naukowców zdaje się odzwierciedlać taki optymistyczny pogląd i wzmaga pęd ku publikowaniu. Produktywność mierzona liczbą publikacji stała się podstawą oceny poszczególnych badaczy. W USA nastąpiło to w połowie lat 80., a w Polsce jakąś dekadę później. Teraz w podobny sposób ocenia się dorobek naukowy wydziałów, uniwersytetów i całych państw. Im więcej, tym lepiej – zwłaszcza w erze wszechobecnych rankingów. Czasem bierze się też pod uwagę jakość publikacji. Jej wskaźnikiem ma być to, jak często inni naukowcy powołują się na dany artykuł (tzn. liczba cytowań) albo prestiż czasopisma, w którym został opublikowany. Zresztą ostatnio prestiż czasopism również mierzy się cytowaniami, a do tego tworzy się różne miary mające łączyć ilość i jakość. Zasadniczo w tej grze trzeba publikować jak najwięcej i starać się umieszczać artykuły w jak najlepszych czasopismach.

Czytaj także:

  • nauka
  • Reklama