W tych dniach bardzo ważne jest wsparcie naszego kraju, naszej armii, która broni naszego bezpieczeństwa, wsparcia naszego prezydenta, który być może podjął najtrudniejszą, ciężko wywalczoną, ale niezbędną decyzję w swoim życiu”. Tak brzmi fragment oświadczenia podpisanego na początku marca przez ponad 250 rektorów i dyrektorów najważniejszych rosyjskich instytucji naukowych służalczo popierających agresję Rosji. O ile w wielu miejscach na świecie ośrodki akademickie są bastionami wolności, o tyle o tych rosyjskich z pewnością nie można tego powiedzieć. Ich przedstawiciele sami to zresztą bezwstydnie przyznają, pisząc: „Uniwersytety zawsze były kręgosłupem państwa. Naszym priorytetowym celem jest służba Rosji i rozwój jej potencjału intelektualnego”.
Podpisany przez władze rosyjskich instytucji naukowych list – albo jak określają niektórzy: „lista hańby” – stoi w kontraście do stanowiska Europejskiego Stowarzyszenia Uniwersytetów zrzeszającego ponad 850 uczelni z 48 krajów. Potępiło ono wojnę w Ukrainie i wyraziło solidarność zarówno z ukraińskimi naukowcami, jak i całą ludnością tego kraju. Zawiesiło również członkostwo 12 rosyjskich uczelni, których rektorzy poparli inwazję. W obliczu tego rozdźwięku wartości świat nauki stanął wobec dylematu: czy kurczowo trzymać się idei nauki ponad podziałami, pozostawiając Rosji otwarte drzwi do dalszej współpracy, czy może zamknąć je z hukiem, nakładając sankcje na wzór tych ekonomicznych? Pod tym względem nie ma jednomyślności.
Przykładowo, Europejska Organizacja Badań Jądrowych (CERN) zawiesiła status Rosji jako obserwatora i postanowiła nie zatrudniać nowych pracowników z tego kraju. Nie zawieszono natomiast funkcjonującej już współpracy z rosyjskimi naukowcami, podkreślając, że wielu z nich potępia atak swojego kraju na Ukrainę.