Decyzje odwołujące w Polsce pandemię są dużo głębsze niż symboliczne zniesienie nakazu noszenia maseczek. Nawet rezygnacja z obowiązku kierowania na izolację – choć wzbudziła wśród ekspertów wątpliwości, czy nie za wcześnie daje się zakażonym prawo do samodecydowania o pozostaniu w domu – nie oznaczała jeszcze formalnego „końca pandemii”. Taką decyzją jest dopiero ostatnie zarządzenie prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia o wstrzymaniu finansowania wymazów i testów wykrywających infekcje SARS-CoV-2.
Odtąd szpitale i przychodnie mają je przeprowadzać na własny koszt, a więc nie zdziwmy się, jeśli będą to robić rzadko lub wcale, co z pewnością zniekształci i zredukuje niemal do zera oficjalną statystykę zakażeń. W podstawowej opiece zdrowotnej utrzymano możliwość wykonywania jedynie testów antygenowych, bez pobierania wymazów i kierowania na badania PCR. Fundusz nie tylko przestanie więc wypłacać dodatki za leczenie Covid-19, ale również zakażenia koronawirusem mają być podczas diagnostyki traktowane jak każda inna infekcja wirusowa. – Zawsze ocenialiśmy je przeważnie na oko, bez sprawdzania, czy to grypa, przeziębienie, więc podobnie będzie teraz z SARS-CoV-2 – wyznaje lekarz rodzinny.
Już dwa tygodnie temu, gdy rząd informował o terminie wycofania wszelkich obostrzeń, minister zdrowia motywował to spadającą liczbą nowych zachorowań. „Nastąpił powrót do zwiększonych spadków liczby zakażeń, przy systematycznych spadkach obłożenia łóżek szpitalnych dla pacjentów covidowych” – przekonywał, uciekając się do urzędniczych frazesów, ufając przy tym z jednej strony raportom swojego resortu, a z drugiej modelom współpracujących z nim zespołów prognostycznych, które wskazywać miały na długookresową tendencję spadkową.