Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Głuche słowa

To bardzo ważne, żeby niesłyszące dziecko nauczyć języka mówionego. I zarazem bardzo trudne.

Rodzice niesłyszących dzieci, spętani wstydem, zwlekają z założeniem dziecku aparatu. Bo to stygmat. Robi się za późno.

– Dominuje myślenie magiczne, a nie medyczne – wzdycha prof. Jagoda Cieszyńska, krakowska socjolingwistka. – Gdybym urodziła niesłyszące dziecko, dostałoby ono aparat natychmiast po zdiagnozowaniu wady słuchu. Małe dzieci łatwiej uczą się mówić. Ich mózg jest plastyczny. Jeśli każde niesłyszące dziecko nosiłoby aparat już od wieku niemowlęcego, uczyłoby się mówić i rozpoznawać wypowiadane przez innych słowa, to prawie żadne nie musiałoby chodzić do szkoły specjalnej.

Jak powstaje mur

Według dzisiejszej wiedzy medycznej dziecko rozpoczyna naukę mówienia już w łonie matki, od trzeciego miesiąca życia płodowego. Z dochodzących do niego dźwięków oddziela te, które są właściwe dla języka. Sylaby. Słowa. Poznaje melodykę języka. Uczy się mówić słuchając głosu matki. Wtedy, oczywiście, jeśli słyszy. U większości niesłyszących dzieci wady słuchu ujawniają się w czasie życia płodowego. Nie docierają do nich żadne dźwięki. – Już wtedy powstaje mur, który później muszę przebijać – mówi prof. Cieszyńska.

Do krakowskiego ośrodka szkolno-wychowawczego dla dzieci niesłyszących wciąż trafiają 6-latki, które nigdy wcześniej nie nosiły aparatów. I nigdy wcześniej nie mówiły. W żadnym języku. Żyły bez słów. Rodzice jakoś się przystosowali. Wypracowali podstawowe gesty porozumienia z dziećmi. Jeść. Pić. Wystarczy.

W ośrodku dzieci uczą się języka migowego i literackiego języka polskiego równocześnie, a są to na tyle różne systemy mowy, że – jak twierdzi prof. Cieszyńska – nie potrafią opanować dobrze żadnego z nich.

Polityka 19.2007 (2603) z dnia 12.05.2007; Ludzie; s. 114
Reklama