Polakom przez dziesięciolecia kontakt z ciepłą wodą wypływającą spod ziemi kojarzył się przede wszystkim z doświadczeniem sanatorium, tajemniczo brzmiącą balneologią i wannami z borowiną. Bardziej dla starszych, wymagających leczenia czy rehabilitacji. Podobnie w Europie; we Francji już chwilę po wojnie rząd zadekretował, że każdy obywatel, bez względu na status społeczny, ma prawo do kuracji termicznej, o ile wymaga tego stan jego zdrowia. Co roku francuskie państwo dotuje taką kurację dla ponad 600 tys. pacjentów. Równolegle w innych krajach, a w Polsce znacznie później, bo dopiero w ostatnich dekadach, zaczęto wykorzystywać wody termalne jako czystą atrakcję, dostępną od ręki dla wszystkich, bez skierowań lekarskich.
Stąd wysyp term rozrywkowych, powstających u nas na przełomie wieków na fali mody na aquaparki. Samorządowcy zdali sobie sprawę, jaki potencjał drzemie w geotermii, zwłaszcza w połączeniu z dotacjami płynącymi z funduszy europejskich. Efekty bywały rozmaite. Gdy przed dekadą POLITYKA tworzyła ranking absurdów budowanych z udziałem unijnych pieniędzy, miejsce siódme zajęły termy z Lidzbarka Warmińskiego. Kluczowym mankamentem okazała się temperatura wody, osiągająca 21 st. C, na tyle niewiele, że trzeba ją dodatkowo podgrzewać, co znacząco podniosło koszty utrzymania obiektu.
Zimne ciepłe wody
Perypetie Term Warmińskich nie zniechęcają innych, którym na polskich nizinach – z geotermalnego punktu widzenia niezbyt hojnych – marzy się organizacja ciepłych kąpieli. Ojciec Tadeusz Rydzyk, weteran projektów geotermalnych, niedawno ogłosił powrót do idei budowy Term Toruńskich. Od kilkunastu lat ich wizja jako kolejnego dzieła przyległego do sanktuarium Radia Maryja, przewiduje spa i aquapark w nadwiślańskim Porcie Drzewnym, składający się z zespołu basenów z 24-metrową wieżą mieszczącą zjeżdżalnię; hotel i zaplecze do leczenia solanką o temp.