Najpewniej każdy z nas, chociażby w dzieciństwie, wpatrywał się w chmury na niebie, doszukując się takich, które kształtem przypominały różne obiekty, na przykład zwierzęta albo pojazdy. Nie trzeba jednak spoglądać tak wysoko, by w rozmaitych przedmiotach i ich układach dostrzegać zupełnie niepowiązane z nimi rzeczy. Zjawisko to nazywane jest pareidolią. W jego wyniku najczęściej dostrzegamy twarze i na ogół przypisujemy im jakieś emocje. Z sęków drewnianej deski wyłania się twarz klauna, piana na powierzchni kawy układa się w kształt roześmianej postaci, a w płomieniach straszy wizerunek diabła.
Marcin Nowak: Ma pan(i) schizofrenię. Proszę nie brać tego do siebie
Lepiej się pomylić i przeżyć
Pareidolia to pomyłka popełniana przez system, który mózg człowieka wykorzystuje do wykrywania twarzy i rozumienia emocji na niej wypisanych. To w komunikacji społecznej niezwykle ważna umiejętność. Pozwala rozpoznać tych, którzy będą nam przychylni, i odróżnić ich od tych, którzy mogą okazać nam wrogość. Takie oceny dokonywane są często w mgnieniu oka i poza naszą świadomością. Decydują o pierwszych wrażeniach i wyobrażeniach na temat danej osoby, ale też o naszych wobec niej reakcjach. Pomagają nam podjąć decyzję, czy warto nawiązać kontakt, czy może bezpieczniej będzie się wycofać. To mechanizm przystosowawczy. Pozwala rozpoznawać członków swojej grupy i rozumieć ich nastrój, a także dostrzegać potencjalne niebezpieczeństwo i unikać go.
Jesteśmy spadkobiercami tej utrwalonej ewolucyjnie umiejętności. Tak rozbudowanej i czułej, że niekiedy podatnej na przesadne doszukiwanie się twarzy w układach złożonych z obiektów nieożywionych. Takie pomyłki nie były jednak szkodliwe dla przetrwania naszych przodków – wręcz przeciwnie. Lepiej bowiem od czasu do czasu uciec w przestrachu przed wizerunkiem groźnej postaci wyłaniającej się na pniu drzewa, niż zignorować kogoś, kto czyha na nasze życie. Z przystosowawczego punktu widzenia nadmierna ostrożność jest zdecydowanie lepsza niż przesadna zuchwałość.
Badania, których wyniki opublikowano w 2022 r., wskazują, że w rezultacie pareidolii częściej, i to niezależnie od płci, dostrzegamy twarze mężczyzn. Zwłaszcza gdy liczba elementów, które mają je rzekomo budować, jest ograniczona. Dostrzeżenie twarzy kobiet umożliwiają elementy dodatkowe, np. takie, które przypominać będą długie włosy, wydatne usta czy gęste rzęsy. Jeżeli całość sprowadza się w zasadzie do dwóch otworów na oczy i jednego na usta, większości z nas skojarzy się z męską twarzą. To z tego powodu na naleśnikach albo tostach łatwiej dopatrzeć się wizerunku Chrystusa niż Matki Boskiej. Skąd to poznawcze „uprzedzenie”? Zdolność wytwarzania z ograniczonej liczby informacji dostępnych w środowisku wizerunku twarzy mężczyzny, a nawet przypisywanie jej określonych emocji, pozwalało unikać naszym przodkom bliskich spotkań z agresywnymi osobnikami i potencjalnego łupnia, którego mogliby im spuścić.
Czytaj także: Pojednanie ma znaczenie. Jak i po co przepraszają się zwierzęta?
Od twarzy na Marsie po Matkę Boską w Parczewie
Pareidolie są powszechne, zdarzają się niemal każdemu i ich występowanie nie świadczy o jakichkolwiek zaburzeniach zdrowia psychicznego. Udowodniono, że dotykają nie tylko ludzi, ale również inne naczelne, np. rezusy. Czasami prowadzą do zaskakujących sytuacji. Przykładem może być wizerunek twarzy wyłaniający się na powierzchni Marsa na zdjęciu wykonanym przez sondę Viking 1 w 1976 r. Fotografie o wyższej rozdzielczości, wykonane później przez inne sondy, wyraźnie wykazały, że to jedynie zerodowany twór geologiczny. Marsjańska twarz była rezultatem odpowiedniej gry światła i cieni i oczywiście tendencji naszego mózgu do dostrzegania twarzy nawet tam, gdzie ich nie ma.
Z kolei w grudniu 2022 r. sonda Mars Reconnaissance Orbiter uwieczniła formację geologiczną, która kojarzyć może się z pyskiem niedźwiedzia.
Takie pareidolie nie są groźne, dopóki nie prowadzą do teorii spiskowych. Do dziś niektórzy ludzie są przekonani, że NASA fałszowała późniejsze fotografie marsjańskiej „twarzy”, chcąc ukryć istnienie zaawansowanej cywilizacji na tej planecie. Problem pojawia się również, gdy niektórzy uparcie twierdzą, że doznali cudownego objawienia, bo układ mocniej wysmażonych fragmentów naleśnika przypomina frasobliwą twarz Chrystusa. Bądź gdy, jak kilka dni temu, na pniu jednego z drzew rosnących przy bloku mieszkalnym w Parczewie, niewielkim miasteczku województwa lubelskiego, dostrzegają wizerunek Matki Boskiej lub – tu zdania są podzielone – Jezusa Chrystusa. Gromadzą się, klęczą, wpatrują i modlą przez cały dzień. Uważają to za szczególny znak od Opatrzności.
Czytaj także: Nauka a objawienia fatimskie
Czym innym jest pareidolia polegająca na dostrzeganiu twarzy tam, gdzie ich nie ma, gdy rozumiemy, że to tylko złudzenie, pomyłka, a czym innym, gdy zaczynamy wierzyć, że to rezultat zjawiska nadprzyrodzonego. Na drzewie w Parczewie faktycznie widać ślady, które układają się w twarz, według jednych brodatą, a więc Jezusa Chrystusa, według innych – Matki Bożej, co najpewniej wynika ze skojarzenia białej linii z aureolą. Ale pojawianie się układów spękań, otarć czy przebarwień kory, które przypominają ludzkie oblicze, nie jest niczym szczególnym. Plamy na korze mogą być też efektem działania przejściowych czynników środowiskowych i pod ich wpływem również znikać. Spękania i przebarwienia pojawiają się na różnych etapach rozwoju drzewa i wraz ze wzrostem mogą zmieniać układ. Niekiedy przez pewien czas przypomina on twarz, później inny obiekt albo żaden. Kto nie wierzy, niech uda się do lasu i zacznie wpatrywać się w pnie. Może dostrzec wpatrujących się w nas „starców”, „demony”, „diabła”, „cyklopy”. Nikt takich skojarzeń nie traktuje poważnie, chyba że jest dzieckiem. Rolą rodzica jest wtedy uspokoić pociechę, wytłumaczyć, zracjonalizować.
Ale na pniu drzewa w Parczewie niektórzy dopatrzyli się wizerunku Matki Boskiej, a to już poważniejsza sprawa niż wyimaginowane leśne strachy. Takim pareidoliom niektórzy wierzący w Boga ludzie potrafią nadać szczególne znaczenie. I przewrotnie, potrafi się ono nawet pogłębiać, im więcej padnie pytań i głosów wyrażających wątpliwość odnośnie do natury takiego „objawienia”. Bo przecież z jakiego powodu Matka Boska miałaby objawiać się akurat w malutkiej miejscowości? Dlaczego na drzewie rosnącym przy bloku mieszkalnym? Czy przypadkiem jest to, że pojawiła się na pniu dębu czerwonego, gatunku obcego dla rodzimej flory? Umysł, który odrzuca racjonalność i poddaje się wierze, znajdzie pasującą do odgórnie przyjętej tezy odpowiedzi, które tylko umocnią go w przekonaniach i oddalą od możliwości ich krytycznej oceny.
Czytaj także: Czy nasza religijność jest zaprogramowana w mózgu
Ale w przypadku drzewa w Parczewie, być może ku rozczarowaniu niektórych osób, stanowisko zajęła już nawet kuria. W rozmowie z lokalnym portalem rzecznik prasowy diecezji siedleckiej skonkludował, że to nie żadne objawienie, zaś charakterystyczne ślady, w których niektórzy dostrzegli wizerunek Matki Boskiej, znikną przy okazji najbliższego opadu. Wykluczono również możliwość prowadzenia postępowania kanonicznego w tej sprawie. Argumentem nie jest jednak w tym przypadku pareidolia, ale twierdzenie, że objawienia… nie zdarzają się na drzewach, szybach czy ścianach. No cóż, nauka oferuje znacznie prostsze (i wydawałoby się – łatwiejsze do zrozumienia) wytłumaczenia, dlaczego o objawieniu w Parczewie nie może być mowy.
Czytaj także: Pożyteczna herezja? Papież ma kłopot z Medziugorie