Triumf kosmicznie katastroficzny
Triumf kosmicznie katastroficzny. Starship, potężna rakieta, która wciąż eksploduje
Zbudowany ze lśniącej w słońcu nierdzewnej stali, z dodającymi smukłej sylwetce gracji symetrycznymi statecznikami, Starship wygląda jak rakieta z wizji ilustratorów książek sprzed stulecia, tak właśnie wyobrażających sobie podbój kosmosu. To niejedyna zbieżność. Tak jak statki kosmiczne z dawno pożółkłych kart powieści SF, Starship jest rakietą wielokrotnego użytku. Nawet jej pierwszy człon, odłączany w trakcie lotu po zużyciu paliwa, ląduje samodzielnie we wskazanym miejscu, dzięki czemu może być wykorzystany ponownie. To olbrzymi walor – znacząco zmniejsza się koszt wynoszenia ludzi i sprzętu na orbitę.
Wszystko w tej stworzonej z oszałamiającym rozmachem konstrukcji jest wyjątkowe i bezprecedensowe. Starship to największa i najpotężniejsza rakieta w historii (z olbrzymim marginesem przewagi nad konkurencją). Przygotowana do startu, zatankowana płynnym tlenem i metanem waży pięć tysięcy ton. Wysoka na 121 m, ustawiona obok nowojorskiej Statuy Wolności górowałaby nad nią aż o 28 m. Nawet najnowsza, opracowana przez NASA z myślą o powrocie na Księżyc, rakieta SLS (Space Launch System) wydaje się przy niej anemicznym reliktem ery von Brauna i Korolowa, pionierów astronautyki niemieckiej, amerykańskiej i radzieckiej. 33 silniki Raptor pierwszego członu Super Heavy zapewniają Starshipowi niemal dwukrotnie większą siłę ciągu. Stworzona przez firmę Elona Muska SpaceX rakieta może wynieść na orbitę 150 ton ładunku (w planach do 250 ton), jest w niej miejsce dla stu osób. A wszystko po to, by umożliwić kolonizację Marsa. Musk deklaruje, że pierwsi ludzie wylądują Starshipem na Czerwonej Planecie już w 2029 r.
Stworzenie takiego monstrum i oderwanie go od Ziemi oznacza jednak monstrualne wyzwania, z jakimi przemysł kosmiczny dotąd nie musiał się mierzyć.