Uderz w skałę, tryśnie wodór
Uderz w skałę, tryśnie wodór! Bardzo by się przydał. Entuzjaści szukają, sceptycy otworzyli oczy
Skorupa ziemska jest skarbnicą skał, minerałów i surowców, które od zarania dziejów tworzą fundament naszej cywilizacji. Do niedawna wydawało się jednak, że w tym skarbcu praktycznie nie ma naturalnego wodoru, który gromadziłby się w warstwach geologicznych w formie cząsteczek H2 i nadawał do wykorzystania od razu po wydobyciu. Dlatego musieliśmy – i wciąż musimy – wytwarzać go w drogich, skomplikowanych i energochłonnych instalacjach.
Wodór, najlżejszy i najpowszechniejszy pierwiastek chemiczny we wszechświecie, jest od dawna przedmiotem zainteresowania uczonych, także jako potencjalne źródło energii odnawialnej. Jego XVIII-wieczni odkrywcy – najpierw Henry Cavendish, a potem Antoine Lavoisier – określali go początkowo jako „łatwopalny gaz”, zanim ten drugi nadał mu nazwę hydrogenium, czyli „rodzący wodę” (polski termin „wodo-ród”, skrócony potem do „wodoru”, wymyślił Jędrzej Śniadecki). Nazwa wzięła się stąd, że jedynym produktem ubocznym spalania tego pierwiastka jest woda. Dlatego już sto lat temu brytyjski uczony J.B.S. Haldane dowodził, że era paliw kopalnych dobiegnie kiedyś końca za sprawą „wielkich elektrowni wodorowych”.
Odrzucona hipoteza
Wodór faktycznie zrobił karierę i jest dziś wykorzystywany w dziesiątkach procesów przemysłowych. Służy m.in. do produkcji nawozów mineralnych, materiałów wybuchowych, paliwa rakietowego, nierzadko benzyny i oleju silnikowego (hydrokraking). Problem polega na tym, że obecnie jest otrzymywany głównie z gazu ziemnego, co wiąże się ze znaczną emisją związków ogrzewających atmosferę, a nie o to przecież chodzi w rewolucji, której nadejście prognozował Haldane. Alternatywnie wodór można uzyskiwać z wody za pomocą elektrolizy, wykorzystując energię słońca i wiatru.