Wysokie ambicje na niskiej orbicie
ISS wkrótce spłonie w atmosferze. Czy było warto? Nowy wyścig kosmiczny już się zaczął
Przez wszystkie lata zimnej wojny wyścig o dominację w kosmosie był w istocie wyścigiem o dominację na Ziemi. Gdy 4 października 1957 r. dzięki geniuszowi Ukraińca Serhija Korolowa Związek Radziecki umieścił na orbicie Ziemi pierwszego sztucznego satelitę Sputnik, wywołało to szok w społeczeństwach Zachodu. W jeden dzień upadł wizerunek Ameryki jako dominującego mocarstwa technologicznego oraz wizerunek ZSRR jako państwa technologicznie zacofanego. Jednocześnie biedne kraje globalnego Południa zaczęły z większą uwagą wsłuchiwać się w radziecką propagandę, łatwiej wpadając w strefę wpływów rosyjskiego imperium.
Z perspektywy Stanów Zjednoczonych okazało się to jednak impulsem, który wyszedł im na dobre. Próbując zażegnać kryzys, rząd sypnął groszem instytucjom badawczym i edukacyjnym (Rosjanie kształcili wówczas rocznie dwu-, trzykrotnie więcej naukowców). Jak ujął to John Jefferies z High Altitude Observatory: „W tydzień po wysłaniu Sputnika zaczęliśmy się wygrzebywać z lawiny pieniędzy, która nagle na nas spadła”. Przede wszystkim jednak USA powołały do istnienia National Aeronautics and Space Administration (NASA).
Czytaj też: 8:31 przechodzi do historii. Drugi Polak poleciał w kosmos! Ten lot to gigantyczna szansa
Nowa przygoda
Tak zaczął się wyścig kosmiczny, którego kolejnym wielkim celem była załogowa wyprawa na Księżyc. Amerykanie byli tak zdeterminowani, by zdążyć przed Rosją, że zatrudnili nazistowskich ekspertów od silników rakietowych. Mimo protestów wielu naukowców, w tym Alberta Einsteina, nad rakietą, dzięki której Amerykanie dotarli na Księżyc, zaczął pracować twórca V-2 i pupil Hitlera, Sturmbannführer SS Wernher von Braun.