Agent w zielniku
„Myślałem, że łapie muchy”. Oto botanik-agent, który donosił na Puszkina. Na Mickiewicza też?
Kilka lat temu, przy okazji budowy przekopu przez Mierzeję Wiślaną, jedna z instytucji związanych z tą inwestycją opublikowała komiks, w którym przedsięwzięcie sabotują „zielone ludziki”. Trzeba przyznać, że jako propagandowa gra skojarzeń było to niezłe posunięcie. Inwestycja budziła sprzeciw miejscowej ludności, która widziała w niej zagrożenie dla turystyki, ale szerzej zauważalny był protest środowisk przyrodniczych – określanych jako zieloni. Z kolei propagatorzy idei przekopu najsilniej akcentowali sprzeciw strony rosyjskiej, dla której miał on stworzyć konkurencję gospodarczą. Pamiętano o nazwanych zielonymi ludzikami rosyjskich agentach udających wschodnioukraińskie siły paramilitarne biorące udział w odrywaniu „republik” Ługańskiej i Donieckiej. W jednym określeniu udało się zawrzeć kilka insynuacji.
Ochrona przyrody może być sprzeczna z rozwojem gospodarczym opartym na najprostszych, rabunkowych mechanizmach. Postrzeganie stanu naturalnego jako wartości samej w sobie bywa tak trudne do zaakceptowania, że łatwiej doszukać się w nim ukrytej agenturalnej motywacji. Historia zna jednak przypadki, kiedy działalność przyrodnicza naprawdę była przykrywką rosyjskiej agentury.
Barwy w ciemnej tonacji
Aleksandr Karłowicz Boszniak był przyrodnikiem amatorem, który na marginesie pracy zawodowej opisywał mało jeszcze znaną naturę na poziomie wystarczającym do uznania przez ekspertów za wartościowy. Działał głównie w południowej Ukrainie, która – pod nazwą Noworosji – była dopiero kolonizowana przez imperium.
Urodził się w 1786 r. w Uszakowie w centralnej Rosji, w rodzinie wywodzącej się z Bałkanów. Był synem oficera i jako nastolatek dostał się do konnego pułku lejbgwardii. Tam w jego życiu pojawił się kilka lat starszy Iwan de Witt, postać barwna, choć w znacznej mierze w ciemnej tonacji.