Choć wideokonferencje stały się standardem w komunikacji, wciąż są podatne na usterki, które występują w około jednej trzeciej wszystkich połączeń. Dlatego troje amerykańskich naukowców postanowiło sprawdzić, czy te z pozoru błahe zakłócenia mają realne konsekwencje życiowe. Intuicja podpowiada bowiem, że jesteśmy wyrozumiali na tego typu problemy – co potwierdziła ankieta, w której aż 70 proc. osób zadeklarowało, że kłopoty techniczne nie wpływają, a jeśli już, to w niewielkim stopniu, na ocenę rozmówcy. Jednak wyniki aż dziesięciu analiz i eksperymentów, opublikowane na łamach najnowszego wydania „Nature”, weryfikują to przekonanie. Okazuje się, że drobne błędy podczas transmisji audiowizualnej uruchamiają w naszych mózgach mechanizmy, których istnienia często nie jesteśmy świadomi.
Czytaj także: Jeden laptop i raz latte. Kawiarnie stają się biurami pracy zdalnej
Efekt niesamowitości
Kluczowym pojęciem, które tłumaczy to zjawisko, jest „niesamowitość” (ang. uncanniness) – termin wywodzący się z robotyki i animacji. Chodzi o zjawisko dyskomfortu wywołanego przez obiekty (np. roboty lub animacje), które wyglądają lub zachowują się prawie, ale nie całkiem jak ludzie. Współczesne wideorozmowy oferują bowiem wysoki poziom tzw. prezencji społecznej, czyli poczucia realnej obecności drugiej osoby. Gdy jednak obraz zastyga, dźwięk się rwie lub ruchy stają się nienaturalnie „szarpane”, ta iluzja pryska. Nagłe przejście od postrzegania rozmówcy jako żywego człowieka do jego cyfrowego obrazu wywołuje dziwne, niepokojące uczucie, rzutujące na ocenę kompetencji i wiarygodności tej osoby.