Skąd bierze się tak ostry opór Kościoła wobec zapłodnienia in vitro? Wbrew pozorom grudniowy list biskupów nie wyjaśnia, a raczej zaciera sedno sprawy. Otóż zgodnie z etyką katolicką praktyka zapłodnienia pozaustrojowego jest ingerencją w wolę Boską. A godne poczęcie istoty ludzkiej może odbywać się tylko w warunkach naturalnych i bez ingerencji człowieka, a jedynie Boga. Z tych samych przesłanek wynika kościelny zakaz używania prezerwatyw i innych środków antykoncepcyjnych. Jednym słowem, zrównane przez biskupów z „niegodziwą aborcją” (ten specyficzny język użyty w liście sugeruje możliwość istnienia w pojęciu biskupów również aborcji godziwej, co jest swego rodzaju kuriozum) usuwanie nadliczbowych zarodków uzyskiwanych podczas zapłodnienia in vitro nie jest w świetle nauki Kościoła pierwotną przyczyną niedopuszczalności tego zabiegu. Jest to problem wtórny w stosunku do ingerencji lekarza w proces poczęcia istoty ludzkiej. Bez grzechu niegodnego poczęcia nie byłoby oczywiście grzechu „niegodziwej aborcji”. Wydawałoby się więc, że powinnością kapłanów powinno być zapobieganie pierwotnej, a nie wtórnej przyczynie sporu. Wysuwanie na pierwszy plan losu nadliczbowych zarodków świadczy o taktycznym wyborze episkopatu. Zakaz ingerowania w poczęcie musiał wydać się biskupom mało czytelny i nazbyt abstrakcyjny dla zwykłego śmiertelnika. Rzeczywiście, zrozumienie jego istoty wymaga znajomości podstaw teologii i etyki katolickiej, a w polskim obrzędowym katolicyzmie tego typu refleksje są rzadkością. Katolicy polscy są przyzwyczajeni do prowadzenia „za rączkę”, a nie do uczestniczenia, jak protestanci, w teologicznych debatach. O wiele bardziej czytelny wydał się biskupom przekaz nawiązujący do sporu wokół aborcji. Pod hasłami ratowania życia łatwiej bowiem wzywać do zwarcia szeregów.