Według wciąż popularnej psychologicznej koncepcji ludzkiej natury rozum jest orężem świadomości – tej warstwy naszej osobowości, którą Freud nazywał ego. Głupota ludzka czy ludzkie szaleństwo ma swe siedlisko w podświadomości przepełnionej irracjonalnymi emocjami i nabytymi w dzieciństwie kompleksami (kiedy to tatuś zabraniał nam seksualnie pożądać mamy). Zdaniem Freuda, ludzkie dojrzewanie umysłowe polega na stopniowym wywlekaniu podświadomych popędów i skłonności na poziom świadomości i poddanie ich kontroli rozumu. Od pewnego czasu coraz liczniejsza grupa psychologów zarzuca Freudowi kardynalny poznawczy błąd: zdecydowanie nie doceniał on roli podświadomości w funkcjonowaniu ludzkiego umysłu.
Przyjrzyjmy się na przykład jak działa zmysł wzroku. Zdawałoby się, że trudno o prostsze i bardziej mechaniczne zadanie jak spostrzeganie otaczającej nas rzeczywistości taką, jaka ona jest. Wystarczy trochę światła, które odbite od oglądanych przedmiotów skupia się na siatkówce oka tworząc na niej wierne odbicie „stanu faktycznego”, wysyłane z kolei do odpowiednich ośrodków mózgu i do naszej świadomości. Cały proces nie wymaga wysiłku, odbywa się automatycznie, niezawodnie, podświadomie i szybko, nie wymaga żadnej specjalnej mądrości. Otwieramy oczy – i widzimy.
W rzeczywistości sprawa jest niepomiernie bardziej skomplikowana i mózg musi się nieźle napracować, zanim kombinacja padających na siatkówkę oka fotonów przetłumaczona zostanie na sensowny obraz. Musimy przerobić dwuwymiarowy obraz odbity na siatkówce na trójwymiarowy obraz przestrzenny (co potrafimy zrobić nawet zamykając jedno oko!). A to dopiero początek. Dziecko, które widzi zbliżającą się matkę, musi najpierw w swym mózgu przeanalizować kształt zbliżającego się obiektu, wykryć jego ruch i kierunek tego ruchu, ocenić odległość, przeanalizować kolory, zidentyfikować obiekt jako ludzką istotę i rozpoznać, że posiada ona twarz matki, a nie kogoś innego. To, co wydaje się dziecinnie proste, angażuje aktywny udział przelicznych wyspecjalizowanych obwodów nerwowych. Do świadomości dociera tylko fakt – idzie mama.
Psycholodzy ewolucyjni wystąpili z tezą, że ludzkie funkcje umysłowe, tak jak cechy morfologiczne, są produktem naturalnej darwinowskiej selekcji. Szczególnym ich założeniem było jednak to, że mózg nie ewoluował jako całość, ale że jego poszczególne wyspecjalizowane obwody – zwane modułami – ulegały naturalnej selekcji w dużej mierze niezależnie od siebie. I że każdy z nich przystosowany jest do rozwiązywania jednego z mnóstwa problemów, których rozwiązanie pomagało naszym przodkom przetrwać. Człowiek, choć rodzi się bez specyficznej wiedzy o otaczającym go świecie, ma mózg wyposażony w niezliczone obwody gotowe do podjęcia swych funkcji i w tzw. uprzywilejowane hipotezy na temat otaczającej rzeczywistości. Dziecko na przykład wydaje się wiedzieć w chwili narodzin, że ludzie mają twarze, dzięki którym można ich zidentyfikować i wkrótce po przyjściu na świat instynktownie poszukuje twarzy matki. Do rozpoznania i zapamiętania twarzy (bardzo wielu twarzy) służy specjalny moduł będący częścią mózgowego hardware’u. Podobnie jest z językiem – choć jest ich bez liku, ludzki mózg ma już gotowe moduły (obszary Broca i Wernickego), które pozwalają nam stosunkowo szybko opanować język – czy to polski, angielski czy chiński.
Skoro to wszystko dzieje się poza kontrolą świadomości, to na czym polega ludzka mądrość? Jest to bardzo trudne pytanie. Jeśli je nieco uprościmy i spytamy: Kto uchodzi za mądrego? – to możemy już wysunąć pewne hipotezy. Tradycyjnie, w naszej zachodniej kulturze niejako z definicji za mądrych uważa się m.in. uczonych i filozofów – w końcu filozofia oznacza umiłowanie wiedzy. Chlubimy się umysłowymi osiągnięciami mędrców, którzy na przykład posługują się układami skomplikowanych równań różniczkowych. Ale też równania takie potrafią dziś szybciej rozwiązywać komputery. To co dawniej uchodziło za największe osiągnięcie ludzkiego mózgu – choćby właśnie rozwiązywanie skomplikowanych problemów matematycznych – okazało się w gruncie rzeczy zadaniem stosunkowo prostym, które można zmechanizować. Komputer potrafi już dziś nawet pokonać szachowego mistrza świata.
Z drugiej natomiast strony, wiele dziecinnie prostych umiejętności – zawiązanie sznurowadeł czy rozpoznanie mamy – okazało się tak skomplikowanymi, że do dziś najtęższe elektroniczne mózgi nie mogą sobie z nimi poradzić. Interesujące wyjaśnienie paradoksu, polegającego na wyjątkowym podziwie, jaki budzą w zwykłych ludziach umysły uczonych uprawiających nauki matematyczne i ścisłe, zaproponował znany brytyjski biolog Lewis Wolpert. Twierdzi on, że uprawianie nowoczesnej nauki jest czymś całkiem dla człowieka nienaturalnym. W książce „The Unnatural Nature of Science” (Nienaturalna natura nauki) dowodził, że badania naukowe nie mają nic wspólnego z codziennym zdrowym rozsądkiem, ich wyniki są sprzeczne z intuicją i do niedawna nie było z nich nawet większego pożytku.
Ponieważ uczeni robią coś, czego nie możemy własnym rozsądkiem pojąć, wydaje nam się, że są bardzo mądrzy. Robert McCauley, filozof psychologii z Emory University w USA, dowodzi w swych publikacjach, że ludzkiej naturalnej potrzebie wiedzy lepiej służy religia. Pragniemy wiedzy pewnej i niezmiennej, a tej nauka nam nie dostarcza. Religia, choć proponuje odpowiedzi na zasadnicze pytania egzystencjalne, nie jest jednak szczególnie pomocna w rozwiązywaniu drobnych codziennych problemów praktycznych. Aby przeżyć i odnieść sukces, bez przerwy musimy podejmować najrozmaitsze decyzje i wszyscy nam wmawiają, że słuszne decyzje wymagają systematycznej wiedzy, głębokiego namysłu i ścisłych, niezawodnych metod wnioskowania. Nic podobnego – twierdzi niemiecki psycholog ewolucyjny Gerd Gigerenzer, dyrektor Ośrodka Adaptacyjnego Zachowania i Poznania w berlińskim Instytucie Rowoju Człowieka im. Maxa Plancka. W rozwiązywaniu codziennych problemów znacznie skuteczniejsza jest intuicja, informowana bezpośrednio przez podświadomość. Dowodzi tego obszernie w swej niedawno wydanej książce „Gut Feelings: The Intelligence of the Unconscious” (Na czuja: inteligencja podświadomości).
Gigerenzer przyznaje, że jego teza jest śmiała i wzbudzi zapewne sprzeciw wielu wyznawców rozwagi i rozumu. Ponieważ opiera się w swej książce na wynikach własnych pionierskich badań, przykłady decyzji, które opisuje, mogą wydać się wybiórcze i trudne do uogólnienia. Niemniej jego propozycje zasługują na uwagę. Decyzje analizowane przez niemieckiego badacza dotyczą przeważnie gier sportowych oraz inwestycji. Co do adaptacyjnej wagi tych ostatnich nikt chyba nie ma żadnych wątpliwości – niewątpliwie dobrze przystosowany człowiek powinien raczej być bogaty (i zdrowy), a nie biedny (i chory). Gry sportowe mogą natomiast wydać się zajęciem trywialnym.
Niesłusznie. Wiele popularnych w Ameryce gier polega na rzucaniu i chwytaniu (lub odbijaniu) okrągłych przeważnie przedmiotów zwanych ogólnie piłkami. W naszej dzisiejszej technicznej cywilizacji umięjętność celnego rzucania i zręcznego chwytania pomaga zarobić na życie tylko nielicznej elicie profesjonalnych sportowców, którzy dostarczają nam rozrywki. Przez większą część ludzkiej historii i prehistorii była to jednak umiejętność o fundamentalnym adaptacyjnym znaczeniu. Konsekwencje, jakie miało dla naszego gatunku opanowanie zdolności rzucania – a w konsekwencji zabijania na odległość zwierzyny łownej bądź innych ludzi – trudno wręcz przecenić. Zdolność chwytania – a przynajmniej przewidywania toru lotu rzucanych przedmiotów – pomagała nam także unikać trafienia strzałą czy dzidą. Zawodnik grający w bejsbol czy w futbol amerykański udoskonala więc zręczność, która naszym przodkom służyła do przetrwania. Czy potrzebny jest do tego matematyczny umysł?
Pytanie raczej retoryczne, biorąc pod uwagę przeciętny poziom wiedzy akademickiej wśród amerykańskich sportowców. Jak więc bejsbolista chwyta piłkę? Psycholog kognitywny byłby zapewne skłonny twierdzić, że obserwując lecącą piłkę (już sama obserwacja jej toru angażuje liczne, podświadomie funkcjonujące moduły mózgowe) analizuje trajektorię i wykonuje podświadomie stosowne obliczenia, aby przewidzieć, gdzie padnie ona na ziemię.
Sprawdzenie takiej hipotezy okazało się niemożliwe, bo spytany o to nawet najlepszy gracz robi zakłopotaną minę i mówi, że nie wie. Ponieważ jednak sprawą zajęli się uczeni, zagadka została po części rozwiązana. Próbując przechwycić piłkę, gracz nie spuszcza z niej oka i biegnie w jej kierunku tak regulując szybkość biegu, aby stale widzieć ją pod tym samym kątem. Podobnie zresztą postępują zwierzęta chwytające umykającą zdobycz. Jak pisze Gigerenzer, ta prosta reguła stałego kąta nie jest owocem przemyśleń zawodnika, lecz wynikiem długiej praktyki i doskonalenia jego zręczności metodą prób i błędów. Posługuje się ową regułą intuicyjnie.
Podobnie proste reguły pomagają nam w podejmowaniu innych decyzji, które, zdawałoby się, powinny wymagać wnikliwych analiz. Na takie analizy nie tylko brakuje zwykle czasu, ale przeważnie wprowadzają nas w błąd, bo jak zauważa Gigerenzer, są zawsze oparte na przeszłych precedensach, a zatem nadają się jedynie do „przewidywania przeszłości”. Badając z kolei decyzje inwestycyjne, Gigerenzer wykazuje, że rada ekspertów od inwestycji giełdowych jest na ogół mniej przydatna od pierwszego odruchu. Znowu eksperci okazują się specjalistami od tego, co już było. Na dodatek jednak każdy z nich, mniej lub bardziej nieświadomie, usiłuje być oryginalny w swych prognozach, żeby nie wydawało się, że po prostu powtarza opinie innych. To co oryginalne, jest jednak zwykle mniej prawdopodobne. Jak się ma do wyboru akcje kilku przedsiębiorstw, to prosta i najbardziej skuteczna reguła mówi: kup akcje tych, których nazwa jest ci znajoma.
Wracając do sportu, wspomnieć też warto pewną prawidłowość, która szczególnie przekonująco dowodzi, że rozum nie jest na ogół przydatny w sytuacjach, gdy trzeba szybko podejmować decyzje. Doświadczenia na graczach w golfa wykazały, że kiedy kazano im dłużej się zastanowić przed każdym uderzeniem piłeczki, początkujący golfiści zwykle poprawiali swe wyniki – eksperci natomiast grali gorzej. Myślenie najwyraźniej obniżało skuteczność ich działania. Ponieważ to samo dotyczy na przykład tenisa, Gigerenzer sugeruje, że jeśli naszemu przeciwnikowi szczególnie dobrze wychodzą jakiegoś dnia backhandy, to najprostszym sposobem zbicia go z tropu jest niewinne pytanie: Jak ty to robisz, że ci to tak dobrze wychodzi? Jeśli zacznie się nad tym zastanawiać, to przestanie mu wychodzić.
Najlepiej więc żyć bez namysłu? Ponieważ tekst ten może wpaść przypadkiem w ręce jakiegoś licealisty, który po lekturze utwierdzi się w przekonaniu, że nie warto uczyć się matematyki, konieczne jest zastrzeżenie. Rzeczywiście, eksperci (w dowolnej dziedzinie) przy podejmowaniu decyzji posługują się intuicją. Intuicja ta nie żywi się jednak nieskażoną, naturalną ignorancją. Aby zostać ekspertem i bezmyślnie podejmować rozsądne decyzje, trzeba się najpierw bardzo dużo nauczyć...