Gdy pojawia się problem: infekcja, ból brzucha, gorączka, zestresowani rodzice sięgają do domowej apteczki. W powszechnej świadomości każdy lek – podany zgodnie ze wskazaniem – przynosi ulgę; jeśli coś jest lekiem, nie może być przecież trucizną. Antybiotyk wyleczył sąsiada, aspiryna postawiła na nogi męża, kolorowe witaminy i smaczne syropy na okrągło oglądamy w telewizyjnych reklamach. Czy to może zaszkodzić?
– To zatrważające, ilu rodziców w kontakcie z lekami traci głowę i rozsądek – mówi Alina Fornal, prezes warszawskiej izby aptekarskiej. Obserwuje to w swojej aptece na co dzień, bo gdy pyta, komu będzie podawany syrop na uspokojenie lub lek na odchudzanie, ze zdumieniem dowiaduje się, że kilkuletniemu dziecku. Rozmowa z farmaceutą pomaga uniknąć rażących błędów, ale większość leków stosowanych na tak częste dolegliwości jak katar, kaszel, gorączka, ból brzucha dostępna jest poza aptekami: na pocztach, stacjach benzynowych, w kioskach z prasą i supermarketach. Tam nikt o nic nie pyta. Tymczasem nawet popularne leki przeciwbólowe lub łagodzące objawy przeziębienia mają w ulotce informacyjnej ostrzeżenie, by nie stosować ich u dzieci do drugiego roku życia lub „brak badań dotyczących bezpieczeństwa stosowania leku u dzieci poniżej 12 lat”. Kto czyta te ulotki?
Alina Fornal przyznaje, że sama ma nieraz z tym kłopot, bo napisane są zwykle bardzo małym drukiem. A zawarte w nich sformułowania nie są jednoznaczne. „Nie zaleca się stosowania leku u dzieci poniżej 12 roku życia” – można przeczytać w ulotce Modafenu, preparatu zawierającego ibuprofen i pseudoefedrynę (pierwszy działa przeciwbólowo i przeciwgorączkowo, drugi ułatwia oddychanie przez nos). Czy nie można tego ostrzeżenia wybić wielką czcionką?