Implant w postaci dwóch połączonych ze sobą niklowo-tytanowych krążków za chwilę zatka dziurę w sercu pięcioletniego Michała. Lekarze przy stole operacyjnym, choć pochyleni nad chłopcem, wpatrują się w monitor, bo tam wyraźnie widzą przegrodę dzielącą przedsionki serca i w niej kilkunastomilimetrowy otwór, w którym próbują umieścić trzon implantu. Michałowi nie rozcięto klatki piersiowej, nie będzie więc miał po zabiegu blizny. Nie było też potrzeby zastosowania aparatury do krążenia pozaustrojowego. Chłopiec śpi w bardzo lekkiej narkozie.
Prof. Jacek Białkowski i doc. Małgorzata Szkutnik podczas nieoperacyjnego wszczepiania implantu, który zatka niepotrzebną dziurę w przegrodzie między przedsionkami serca u 5-letniego Michała. Fot. Rafał Klimkiewicz/edytor.net
Mija 20 minuta zabiegu. – Już kończymy – odpręża się prof. Jacek Białkowski, szef Kliniki Wrodzonych Wad Serca i Kardiologii Dziecięcej w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Wszystko poszło zgodnie z planem: dziecku nakłuto skórę w prawej pachwinie, by do przebiegającej tam żyły udowej wprowadzić cewnik, który następnie niesiony prądem krwi trafił do prawego przedsionka. Za jego pomocą umieszczono w okolicy przegrody implant – jeden krążek w lewym, a drugi w prawym przedsionku. – Inne implanty, w kształcie podwójnych parasolek czy okrężnej wstęgi, mogą nieszczelnie zamykać większe otwory – mówi profesor. – Tu takiego ryzyka nie ma, udaje się więc skutecznie zatkać nawet duże dziury.
Z takimi wadami, zwanymi fachowo ubytkiem w przegrodzie międzyprzedsionkowej lub międzykomorowej, rodzi się w Polsce kilka tysięcy dzieci rocznie.