Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Stan grypy

Fot. justinwdavis, Flickr, CC by SA Fot. justinwdavis, Flickr, CC by SA
Gdy Światowa Organizacja Zdrowia ostrzega przed groźbą światowej pandemii, nie wolno ulegać panice ani tego lekceważyć.

Świat wstrzymał oddech na wieść o rosnącej lawinowo liczbie zachorowań na świńską grypę. Najpierw mówiono o stu, potem kilkuset, a po dwóch dniach już o 1300 przypadkach zainfekowanych nowym wirusem. Co gorsze, zarazek opuścił meksykański matecznik i przedostał się do USA, Kanady, a także do Nowej Zelandii (gdzie kwarantannie poddano uczniów, którzy z objawami grypy wrócili właśnie z Ameryki Płn.).  Prawdopodobnie mamy go już w Europie. To typowe dla wirusa, który bez trudu może pokonać zastawione na niego pułapki: przenosi się przecież w postaci aerozolu; jeden kichający i kaszlący chory, nie odizolowany od otoczenia, jest w stanie zakazić setki. Eksperci od dawna ostrzegają: zegar grypy tyka, choć nie wiadomo, która jest godzina. Czy wirus z Meksyku to właśnie ten, który wywoła kolejną pandemię?

Ostatnia nawiedziła świat w 1968 r., więc po 50 latach musimy liczyć się z nadejściem następnej. Taka jest natura zarazka, który co pewien czas przełamuje bariery ochronne. A tym razem przeciwnik okazał się wyjątkowo przebiegły: stworzył hybrydę złożoną z materiału genetycznego aż trzech różnych swoich kuzynów pochodzących od świń, ptaków i ludzi. To paskudna odmiana, bo jeśli medycyna lepiej lub gorzej potrafi sobie już radzić z każdym z tych wirusów oddzielnie, to ich połączenie cofa nas do początku badań. Nie ma szczepionki, która byłaby aktywna na tak zmutowany zarazek. Są tylko dwa leki, oseltamivir i zanamivir, które niwelują objawy (stare leki na meksykańską odmianę nie działają).

Można oczywiście lekceważyć zagrożenie, wietrzyć spisek firm farmaceutycznych zainteresowanych sprzedażą szczepionek i leków, ale nie ulegając panice powinniśmy rozsądnie podejść do zagrożenia.

Reklama