Przez wszystkie te lata, które przeżyliśmy w domu, ojciec był stałym elementem wyposażenia jadalni, siedzącym przy stole i gryzmolącym jakieś zwariowane zapiski na żółtych stronach biurowych bloczków, czytającym gazetę i pijącym dżin z tonikiem. Później przenosił się do salonu, oglądał wiadomości i zasypiał na kanapie, codziennie w tej samej pozycji” – pisze Mark Everett w książce „Things the Grandchildren Should Know” (O czym wnukowie wiedzieć powinni). Dopiero kilkanaście lat po jego śmierci Mark, lider alternatywnej grupy muzycznej Eels, dowiedział się, jakiego rodzaju fizykiem był jego ojciec – o tym, że w wieku 24 lat sformułował teorię podważającą ogólnie przyjmowane poglądy na prawdziwą naturę rzeczywistości i że został za to skazany na naukową banicję.
Urodzony w 1930 r. ojciec Marka Hugh Everett III, który wypalał trzy paczki Kentów dziennie i żywił się głównie hamburgerami, umarł na zawał serca, mając 52 lata – tak jak żył, czyli w wygniecionym garniturze. Odszedł – jak przekonują przyjaciele i rodzina – bez obaw. Z jego teorii wynikało niezbicie, że wszystko, co może się zdarzyć, zdarza się na pewno w którejś z odnóg rzeczywistości, która przypomina wielkie, rozgałęziające się w każdej chwili drzewo życia. Niewykluczone, że w wielu światach Everetta śmierć, trochę jak w „Rzeźni numer 5” Kurta Vonneguta, po prostu się zdarza i nie należy się nią przesadnie przejmować. Potem żyje się dalej, tyle że gdzie indziej. Wbrew pozorom, jest w tym pomyśle kawał rzetelnej, intensywnie badanej obecnie fizyki.