Polski prąd kryje wiele tajemnic. Na przykład: jaki jest prawdziwy koszt jego produkcji? Nawet energetycy przyznają, że ze względu na zagmatwaną sytuację ekonomiczno-prawną nie da się tego precyzyjnie policzyć. Albo inna zagadka: czy ceny dla odbiorców domowych są wolne czy regulowane? Prezes Urzędu Regulacji Energetyki (URE) Mariusz Swora uważa, że oczywiście regulowane. Dystrybutorzy upierają się, że wolne, a mimo to składają w URE wnioski taryfowe.
Wszystko za sprawą decyzji byłego prezesa URE Adama Szafrańskiego, który dwa lata temu zwolnił dystrybutorów z obowiązku zatwierdzania taryf dla odbiorców domowych (grupa G). Chwilę później sam został za to zwolniony, a jego następca natychmiast zaczął odkręcać decyzję poprzednika. Do dziś sądy nie rozstrzygnęły, czy zrobił to skutecznie. Jeśli okaże się, że nie, wówczas dystrybutorzy wystawią Skarbowi Państwa rachunki za poniesione straty. Jak twierdzą, prezes URE zmusza ich do sprzedawania energii poniżej kosztów. Wnioski taryfowe, jakie dziś składają, są więc, być może, przygotowaniem do przyszłego procesu, żeby łatwiej dowieść, ile prezes uciął z proponowanego cennika.
Wnioski o podwyżki złożyli wszyscy sprzedawcy, choć zdaniem prezesa URE nie ma powodów do zmian cen. Na energetycznych rynkach Czech i Niemiec widać tendencję spadkową. Za naszą zachodnią granicą za energię płaci się już często mniej niż w Polsce. Także ceny na polskim rynku spot (dostaw bieżących) wykazują tendencję zniżkową. Ceny węgla energetycznego spadają, a kopalnie mają spore zapasy niesprzedanego paliwa, więc nie da się nikogo przekonać, że to przez górników. Tymczasem propozycje podwyżek zgłoszone przez sprzedawców energii wahają się od 17 do 22 proc.