Mechanizm finansowania emerytur z pozoru wygląda na dość oczywisty. Odprowadzamy na konto nasze składki, a w zamian w przyszłości uzyskamy świadczenie. I to wszystko jedno, czy składki te trafią do państwowego ZUS, czy do prywatnych OFE. Kiedyś, przed rokiem 1999, cała nasza składka szła do ZUS, który wypłacał również całość emerytur. Oczywiście wiadomo było, że ZUS uzyskane od nas pieniądze wykorzystywał na bieżące wypłaty dla obecnych emerytów, a nasze emerytury miał zamiar wypłacać ze składek uzyskanych od osób, które będą pracować wówczas, gdy to my staniemy się emerytami. Słowem, mieliśmy do czynienia z systemem, w którym wprawdzie nasze składki były przejadane, ale jednocześnie ZUS gwarantował, że pieniądze potrzebne dla nas ściągnie w przyszłości od innych. Wszystko to funkcjonowało ładnie do czasu, gdy liczba pracujących rosła szybciej od liczby emerytów. Była to jednak swoista finansowa piramida, która musiałaby się zawalić w momencie, gdyby to emerytów zaczęło przybywać więcej niż pracujących. A tak właśnie stało się wówczas, gdy polskie społeczeństwo zaczęło się starzeć.
W związku z tym w 1999 r. wprowadzono reformę. Z całej naszej składki emerytalnej, wynoszącej 19,5 proc. płacy brutto, ponad jedną trzecią (7,3 proc.) ZUS miał przekazywać do OFE. Według założeń reformy, OFE miały działać w sposób zupełnie inny niż ZUS. Są firmami zarządzanymi prywatnie, których zadaniem nie jest wypłacanie świadczeń dla obecnych emerytów, ale inwestowanie wpłacanej składki. Z odłożonych pieniędzy, powiększonych o wypracowane przez OFE zyski, miały być dopiero w przyszłości wypłacane emerytury.