Inni wróżbici są bardziej optymistyczni. Przewidują jedynie rozpad strefy euro na dwa bloki. Z jednej strony mocarze – jak Niemcy czy Holandia, w których znów słychać głosy: własne państwo – własny bank emisyjny – własna waluta. Z drugiej tzw. świnie, PIGS – Portugalia, Italia (a także Irlandia), Grecja i Hiszpania (Spain) – kraje dawniej walut miękkich.
Nie tak miało być. Gdy w 1998 r. Bundestag miał rozstrzygać o wprowadzeniu euro w Niemczech, Helmut Kohl mówił z patosem, że to kwestia wojny i pokoju. Nie bawił się w ekonomiczne szczegóły, lecz roztaczał wielką wizję zjednoczonej Europy jako gwaranta pokoju na kontynencie od wieków nękanym ciągłymi wojnami. Dziś niemieccy eurosceptycy odwracają słowa Kohla. To właśnie euro jest przyczyną przyszłych katastrof!
Taką tezę głosi Günter Hannich w apokaliptycznym pamflecie, który niemieckie księgarnie lokują na widocznym miejscu – „Nadciągająca katastrofa euro. Czy system finansowy zbankrutuje?”. Autor nie jest znanym ekonomistą, wpływowym politykiem czy bankierem. Jest publicystą niszowego pisma „Gospodarka dla Ludzi”. Ale jego książki są czytane. Wyrażają opinię tych, którzy od początku sarkali na Teuro (euro jako symbol drożyzny), a utratę D-marki dziesięć lat temu opłakiwali jako zamach na niemiecką niepodległość.
Swoją fugę narodowego egoizmu Hannich gra na skrajnych rejestrach: „Traktat z Maastricht z 1992 r. to drugi traktat wersalski, bo unię walutową narzucono Niemcom nie licząc się z ich opinią. Jeszcze dziś dwóch na trzech z nich tęskni do D-marki. Euro odbiera suwerenność i jest narzędziem wyzysku Niemiec przez UE.