Jeśli ktoś jeszcze myśli, że cały czas głównym bohaterem najpoważniejszego kryzysu unii walutowej od chwili jej powstania jest Grecja, to głęboko się myli. Bo europejscy przywódcy powoli tracą cierpliwość i zaczynają nawzajem obwiniać się o osłabianie wspólnej waluty. Nadszedł czas na wyrażanie głęboko skrywanych przez lata żali. Francuzi zazdroszczą Niemcom ich potęgi eksportowej i rygorystycznego ograniczania kosztów pracy w ostatnich latach. Kraje południowej Europy najchętniej zrobiłyby to, co zawsze w trudnych czasach, czyli zdewaluowały swoje pieniądze względem niemieckiej marki. Ale teraz to już niemożliwe. Z kolei Niemcy bezsilnie patrzą, jak na znaczeniu straci jedna z podstawowych zasad integracji walutowej – każde państwo samo miało odpowiadać za swoje długi.
W tym klimacie wzajemnych oskarżeń i rosnącej nieufności, 16 państw strefy euro tworzy program ratunkowy dla Grecji. Jest on jednak wyłącznie rozwiązaniem tymczasowym. Wciąż bowiem nie wiadomo, jak na dłuższą metę pomagać państwom, którym grozi niewypłacalność. Wszystko wskazuje na to, że na razie nie powstanie Europejski Fundusz Walutowy (choć za jego stworzeniem opowiada się część ekonomistów). A równocześnie dumna Europa nie chce iść po pomoc do Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To pewnie dobre dla biednych krajów poza strefą euro, ale nie dla klubu wspólnej waluty, która ma ambicję zdetronizowania kiedyś dolara jako światowego pieniądza.
Na razie jednak zamiast zajmować się takimi ambitnymi marzeniami, trzeba rozbroić grecką bombę i zrobić wszystko, aby w podobnej sytuacji nie znalazły się wkrótce Portugalia, Irlandia, Włochy i Hiszpania. Patrząc na nieudolność europejskich polityków, trudno być niestety optymistą.