I
Przewalający się przez globalną gospodarkę kryzys skłonił wielu analityków do pytania, na ile i w jaki sposób ludzka psychologia wpływa na procesy ekonomiczne. Bo to, że wpływa, wydaje się niewątpliwe. Zwykle jednak traktowana jest jako pewnego rodzaju czynnik dodatkowy, humanistyczny akcent zmiękczający nieco twarde i niezmienne prawa mechanicznej ekonomii.
Jednak to, o czym mówi psychologia, wcale nie jest miękkie i delikatne. A tym bardziej nie jest żadnym dodatkiem. Czasem indywidualne, kierowane fundamentalnymi emocjami zachowania ludzi sumują się, tworzą wielkie fale i prądy, które decydują o przebiegu gospodarczych zdarzeń. Czasem wznoszą one, a czasem podmywają potęgę instytucji, korporacji, a nawet państw. Z tego rodzaju sytuacją mieliśmy niedawno do czynienia.
Kryzys, którego nadal doświadczamy, wielokrotnie określany był jako kryzys zaufania. Czy sens tego stwierdzenia polega po prostu na tym, że kilku chciwych bankowców nadużyło zaufania milionów ludzi, którzy powierzyli im swoje oszczędności? Nie. Takie rozumowanie wskazywałoby właśnie na „protekcjonalny” stosunek do psychologicznych uwarunkowań ekonomii. Mówi ono bowiem coś takiego: gdyby ci bankierzy prawidłowo odgrywali swoją rolę, nic złego by się nie zdarzyło. Ale człowiek jest słaby i skłonny do grzechu, a ponieważ bankierzy zgrzeszyli, to mechanizm się zaciął...
Ale to nie jest takie proste. W ostatnim bowiem „kryzysie zaufania” chodzi o zupełnie inną rolę zaufania w gospodarce.
II
Czego potrzeba, by powierzyć komuś coś wartościowego? Trzeba mu zaufać.