Pomysł na kolektywne zakupy bierze się ze starej kupieckiej zasady, która mówi, że jeśli ktoś dużo kupuje, może liczyć na solidny rabat. Grupa klientów, zamawiając razem np. kilkanaście telewizorów, dysponuje już pokaźną siłą nabywczą. Mogą więc oczekiwać, że właściciel sklepu zrezygnuje z części swojej marży. Niełatwo jest jednak taką grupę zorganizować.
Ten problem rozwiązał Internet, a ściślej serwisy do zakupów grupowych, takie jak np. kumuluator.pl oraz inntegro.pl. Zbudowane na wzór Allegro, z tą jednak różnicą, że tu produktu nie można od razu kupić. Aby doszło do transakcji, musi wcześniej uzbierać się grupa chętnych. W opisie „aukcji” znajduje się kilka kluczowych informacji: cena wyjściowa produktu, do kiedy przyjmowane są na niego zapisy, ile osób już się do danej grupy zapisało oraz ile jeszcze potrzeba, by sprzedawca przyznał np. 30 procentowy rabat. „Aukcje” bywają jednak bardziej złożone – np. wysokość rabatu rośnie wraz z przekroczeniem określonej liczby uczestników.
Gdy te serwisy startowały niespełna dwa lata temu, ich właściciele zapowiadali, że umożliwią kupowanie nie tylko komputerów, pralek czy telefonów, ale również samochodów i mieszkań. To jednak się nie udało.
Klapa skumulowana
Na pozór dobrze rokujący pomysł okazał się niewypałem. Inntegro.pl w praktyce nie funkcjonuje (na witrynie wisi informacja, że serwis jest w przebudowie do końca lutego). Na kumulatorze.pl też dużego ruchu nie ma – jest tam wprawdzie kilka kumulacji, ale licznik pokazuje, że nikt na razie do żadnej z nich nie przystąpił. I nic dziwnego, bo identyczny towar można w podobnej cenie - lub nawet taniej - kupić od razu w zwykłym internetowym sklepie.