Kolejne wnioski o pomoc do Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej, coraz wyższe oprocentowanie obligacji, gwałtowne osłabianie się walut – tak niewiele ponad rok temu wyglądał nasz region, gdy padł ofiarą paniki inwestorów, zręcznie podsycanej przez spekulacyjne fundusze. Gdy dziś patrzymy na Grecję, Portugalię czy Hiszpanię, trudno nie zadać pytania: skąd my to znamy?
Odpowiednikiem Węgier czy Łotwy, które rzeczywiście wówczas potrzebowały szybkiej pomocy, jest dziś Grecja. Płaci karę za wszystkie swoje dotychczasowe winy – korupcję, zbyt szybki wzrost płac w ostatnich latach, słabiutki eksport, fałszowanie statystyk finansowych, a przede wszystkim - za wejście na skróty do strefy euro, które obróciło się przeciwko niej.
Natomiast w roli Polski występuje teraz Portugalia. Zaliczana do tej samej grupy państw co Grecja, jest kolejnym kandydatem na bankruta. Pamiętamy, jak bardzo oburzaliśmy się w zeszłym roku, gdy zestawiano nas z Węgrami. Gdy nasza waluta gwałtownie słabła na wieść o możliwej dewaluacji łotewskiego łata, gdy nikt nie chciał słuchać, że nasze fundamenty gospodarcze są zdrowe w porównaniu z sąsiadami. Teraz to Portugalia jest w niewesołej sytuacji ofiary spekulantów. I nic to, że jej dług publiczny jest znacznie niższy od greckiego, że rząd przyjął pakiet bardzo ostrych cięć, że kraj nigdy nie fałszował swoich statystyk. Jeśli zresztą Portugalia padnie jak Grecja, w kolejce czeka już kolejny kandydat na ofiarę – Hiszpania.
W tych trudnych chwilach Unia Europejska oblewa egzamin ze swojej dojrzałości. Zamiast szybko i jednoznacznie ogłosić udzielenie kredytów Grecji i pokazać międzynarodowym rynkom, że będzie bronić pozycji euro, Unia jest sparaliżowana przez wewnętrzne spory.