110 mld euro, które posłużą głównie do kupowania coraz bardziej omijanych obligacji greckiego rządu, to naprawdę imponująca góra pieniędzy. Mimo to wartość euro, w stosunku do dolara, nadal spada. A niechęć do ryzyka na międzynarodowych rynkach finansowych rośnie. Jak to się stało, że plan, który miał służyć do uspokojenia nastrojów i choćby częściowego powrotu optymizmu, w praktyce ledwo został dostrzeżony?
Pierwsza odpowiedź jest taka: za długo to wszystko trwało, a sprawy w Grecji zaszły za daleko. Najbogatsze i najbardziej sceptycznie nastawione do pomocy Niemcy miotały się między chęcią ukarania Greków za krętactwa w statystyce i wieloletnie życie na kredyt, a koniecznością ratowania eurolandu. Przez długie tygodnie perspektywa ścisłej współpracy z MFW, który do tej pory wyciągał z finansowych tarapatów gospodarki krajów Afryki, Ameryki Południowej, Europy Wschodniej - ale nigdy nie musiał ratować i pouczać członka strefy euro - wydawała się wielu politykom Unii zbyt upokarzająca. Ostatecznie dumę trzeba było przełknąć, współpracę z Funduszem podjąć (wykłada 30 mld euro). Grecy będą musieli wdrożyć narzucony plan drastycznych oszczędności, podwyżki podatków i budżetowych cięć.
Ale wiary, że trzymany pod finansową kroplówką pacjent w trzy lata ozdrowieje, jakoś nie przybyło. Nastroje społeczne w Grecji nadal są fatalne. Strajk goni strajk, powrót do równowagi wydaje się karkołomnie trudny. Co więcej - od kilku tygodni z innych kątów Europy zaczęły wychodzić kolejne upiory. Eksperci przypominali, że w trudnej, choć nie tak dramatycznej sytuacji jak Grecja, jest także Portugalia, Hiszpania, Irlandia i Włochy. Każdy z tych krajów w ostatnich latach popełnił spore gospodarcze błędy.