Kto chciałby dostawać 12 proc. odsetek rocznie, zamiast marnych 4 czy 5 proc. oferowanych przez banki? A może lepiej bezpiecznie zainwestować w złoto – zyskiwać, jeśli będzie ono drożeć, ale nie tracić, jeśli kruszec tanieje? A może kogoś kusi zarabianie na handlu walutami przez Internet – oczywiście przy minimalnych prowizjach? Takich, pozornie bardzo atrakcyjnych, ofert jest dziś coraz więcej. Wszystkie mają, niestety, jedną poważną wadę: oferujące je firmy nie są kontrolowane przez Komisję Nadzoru Finansowego. Co więcej, KNF prowadzi czarną listę firm i ostrzega Polaków przed powierzaniem pieniędzy takim podmiotom. Ale większość z nich działa sprytnie. Wykorzystuje luki w prawie i nie musi przesadnie martwić się bankowym nadzorem.
Mimo wysiłków KNF już ponad dwa lata funkcjonuje na polskim rynku tajemniczy Finroyal, oferujący kontrakty lokacyjne, na których można w ciągu roku zarobić nawet 12 proc. To nie pomyłka – kontrakty lokacyjne, a nie zwykłe lokaty. Fundusz ma bowiem siedzibę w Wielkiej Brytanii i podlega tamtejszemu prawu. Nie jest bankiem i nie kontroluje go polski nadzór finansowy. Przedstawiciele Finroyal twierdzą, że działają całkowicie legalnie, bo dzięki prawu wspólnotowemu mogą oferować swoje usługi w całej Unii Europejskiej. KNF ma na ten temat inne zdanie, ale na razie nie osiągnęła wielkich sukcesów. Jej pierwsza skarga do prokuratury została odrzucona, druga okazała się skuteczniejsza, bo śledztwo wznowiono. Na razie jednak postępu nie ma, bo polska strona czeka na pomoc prawną z Wielkiej Brytanii.
Finroyal w międzyczasie kusi zarobkiem znacznie lepszym niż w bankach, choć przyznaje, że oszczędności klientów nie są chronione przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG). Wszystkie depozyty gromadzone w naszych bankach są zabezpieczone w ramach BFG do wysokości 50 tys. euro na osobę. Tyle na pewno odzyskamy, jeśli bank ogłosi upadłość. Ale Finroyal, choć do systemu w ramach BFG oczywiście nie może należeć, chwali się bardzo dużymi środkami własnymi i ubezpieczeniem od odpowiedzialności cywilnej. Póki działalność Finroyal nie jest zakazana, wybór należy do nas.
Lista ostrzegawcza
Pomysłowość w unikaniu kontroli KNF jest imponująca. Od niedawna w Gdańsku działa Amber Gold, zarejestrowany w Ministerstwie Gospodarki jako Dom Składowy. Ta, jeszcze dziwniejsza niż w przypadku Finroyal, struktura pozwala zbierać od oszczędzających pieniądze i kupować za nie złoto. W chwili wycofania się z inwestycji, sztabki są sprzedawane, a zysk wypłacany klientowi. Oczywiście firma zakłada, że kruszec będzie drożał. Ale co się stanie, gdy ceny złota w tym czasie spadną?
Na to również Amber Gold ma odpowiedź: firma (ponoć na własny koszt) ubezpiecza się od takiego przypadku. Zatem na tej inwestycji nie da się stracić. KNF walczy środkami prawnymi także z Amber Gold. Na razie bez rezultatu. Najpierw prokuratura w Gdańsku odmówiła wszczęcia śledztwa twierdząc, że kupowanie dla klientów złota nie jest działalnością bankową, więc nie potrzeba na nią specjalnego zezwolenia. Teraz na rozpatrzenie przez sąd czeka zażalenie Komisji na decyzję prokuratury. A Amber Gold, podobnie jak Finroyal, funkcjonuje dalej i zapewnia o swojej wiarygodności. Nie przeszkadza mu w tym nawet odkrycie przez „Gazetę Wyborczą”, że prezes Amber Gold był już kiedyś skazany za przywłaszczenie mienia. Prowadził bowiem punkty kasowe, kuszące niskimi prowizjami za opłacanie rachunków. Niestety, wpłacane u niego pieniądze niekoniecznie trafiały do adresatów. Niedawno Amber Gold rozszerzył swój katalog usług i zaczął udzielać pożyczek. Nie wolno mylić ich z kredytami, bo te dostaniemy tylko w banku.
Na liście ostrzeżeń KNF są jednak również instytucje, które swoją działalność w Polsce już zakończyły i to w niechlubny sposób. Należy do nich Flexworld, który okazał się piramidą finansową. Obiecywał bajeczne zyski z inwestycji, ale bardzo szybko ślad po zarządzających oszukańczym funduszem zaginął. Czasem polskiemu nadzorowi finansowemu w porę udaje się uchronić naiwnych klientów od ogromnych strat.
Gdy w ubiegłym roku działalność rozpoczął tajemniczy Weksel-Bank, niemający z prawdziwym bankiem nic wspólnego, szybko został umieszczony na liście ostrzegawczej. Schemat jego działania był typowy – klientem mogła zostać tylko osoba polecona przez tych, którzy już zainwestowali. Weksel-Bank liczył przede wszystkim na zamożnych, więc obiecywał zyski w wysokości nawet 100 proc. w ciągu roku, jeśli wpłaciłoby się przynajmniej milion złotych. Na szczęście po ostrzeżeniu KNF strona tego samozwańczego banku zniknęła z sieci.
Niestety wielu Polaków zbyt łatwo ufa obietnicom ponadprzeciętnych zysków, rzekomo bez ryzyka. – Gdy firma pojawi się na liście ostrzeżeń, klienci kontaktują się z nami i dopytują o szczegóły. Często dopiero wtedy dowiadują się, że na prowadzenie danej działalności konieczna jest licencja. A tylko korzystanie z usług firm, które ją posiadają, zapewnia nam ochronę – mówi Katarzyna Biela z KNF. Dotyczy to nie tylko banków czy towarzystw funduszy inwestycyjnych, ale także biur maklerskich. Tymczasem wiele tajemniczych podmiotów oferuje nam pośrednictwo w handlu walutami czy akcjami na całym świecie. Na takich naciągaczy też trzeba bardzo uważać (http://www.knf.gov.pl/o_nas/ostrzezenia_publiczne/index.html).
Czujność na każdym kroku
Ostatnio KNF na listę ostrzeżeń wpisała spółkę Plus500, która umożliwia inwestowanie na tzw. foreksie. To międzynarodowy rynek wymiany walut, na którym w każdej chwili dochodzi do setek tysięcy transakcji. Wykorzystując niewielkie różnice kursowe i przewidując, co stanie się z różnymi walutami w ciągu najbliższych godzin i dni, można sporo zarobić, ale też równie wiele stracić. Prócz sporej wiedzy ekonomicznej trzeba też mieć bezpiecznego pośrednika z uprawnieniami do prowadzenia tego typu operacji. Wiele firm zarejestrowanych za granicą oferuje swoje usługi, choć nie ma w Polsce odpowiedniej licencji. Nie są zatem w żaden sposób kontrolowane przez polskie władze, a wysyłanie pieniędzy na podane przez nich konta to duże ryzyko. Przykładowo wspomniana firma Plus500 zarejestrowana jest w Belize, raju podatkowym w Ameryce Środkowej. Spółka nie ma oczywiście nie tylko biura w Polsce, ale nawet numeru telefonu. Kontakt jest możliwy tylko przez brytyjski numer faksu albo pocztę elektroniczną.
Nasz rozwijający się rynek przyciąga coraz więcej podejrzanych firm zagranicznych, liczących na łatwy i szybki zarobek. W ostatnich tygodniach sporo osób odebrało telefony zachęcające do zainwestowania w kompletnie nieznaną amerykańską spółkę QTGlobe, która miałaby wkrótce zadebiutować na giełdzie NASDAQ. Wszystko wskazuje na to, że firma, jeśli w ogóle istnieje, nie ma wielkiej wartości. Tymczasem niezidentyfikowani doradcy przekonują, że warto kupić akcje QTGlobe jeszcze przed debiutem, bo teraz można liczyć na bardzo okazyjną cenę. Oczywiście wkrótce na pewno kurs QTGlobe zacznie szybko rosnąć, więc na całej inwestycji będzie można dużo zarobić. Niestety, zapewne i tym razem naiwnych nie zabraknie.
Z drugiej strony także posiadanie wszelkich niezbędnych zezwoleń i kontrola polskiego nadzoru finansowego też nie gwarantują w pełni bezpieczeństwa. Przekonali się o tym choćby klienci upadłego w 2006 r. Domu Maklerskiego Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej (WGI). W czasach swojej świetności WGI była bardzo popularna, a jej pracownicy występowali w roli ekspertów w prasie i telewizji. Dopiero po wielu miesiącach oczekiwania klienci WGI odzyskali część pieniędzy, które były na ich rachunkach w WGI.
Oprócz Bankowego Funduszu Gwarancyjnego istnieje mechanizm zabezpieczający w ramach Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych (KDPW). W czasie upadku WGI limit wysokości rekompensat wynosił równowartość 13,8 tys. euro na osobę. Oczywiście marne to pocieszenie dla tych, którzy powierzyli feralnemu domowi maklerskiemu więcej swoich oszczędności. Do dziś mają pretensje, że tak późno dowiedzieli się o problemach WGI. Dziś pułap rekompensat w ramach KDPW został podniesiony do 22 tys. euro. To wciąż jednak ponad dwa razy mniej niż w przypadku oszczędności zgromadzonych w bankach. Trwa dyskusja, w jaki sposób zmniejszyć tę dysproporcję.
Superokazje się zdarzają
Jednak klienci WGI i tak mogą czuć się szczęściarzami w porównaniu z tymi, którzy zaufali firmie Interbrok, również zajmującej się działalnością maklerską. Tylko że Interbrok, działający jako fundusz zamknięty i celujący w bogatych Polaków, nie miał ważnych licencji. Po jego upadku ci, którzy powierzyli mu pieniądze, na żadne rekompensaty nie mogą liczyć. Ich żal jest tym większy, że przed działalnością Interbrok ówczesny nadzór finansowy niestety zawczasu nie ostrzegł, a co więcej, konta firmy były prowadzone przez BRE Bank. Dziś właśnie z nim walczy w sądzie część byłych klientów Interbrok.
Wszystko to nie oznacza, że oszczędności musimy trzymać wyłącznie w bankach czy w najbardziej renomowanych towarzystwach funduszy inwestycyjnych. Czasem warto wyjść poza utarte schematy i zaryzykować, by zarobić więcej. Ale czujność jest wskazana na każdym kroku. Najpierw trzeba sprawdzić, czy wybierana instytucja finansowa nie figuruje przypadkiem na liście ostrzeżeń KNF i ustalić, na jakie rekompensaty możemy liczyć w przypadku jej upadłości. Trzeba też na bieżąco śledzić informacje ekonomiczne i w przypadku jakichkolwiek wątpliwości możliwie szybko wycofać pieniądze. Superokazje w świecie finansów oczywiście się zdarzają, ale zwykły klient częściej na nich traci, niż zarabia.