Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Pogrzebać i pożyć

Jak Polacy skubią ZUS

Mortimer Müller / PantherMedia
Można dobrze zarobić, zatrudniając kobiety w ostatnim miesiącu ciąży albo urządzając pogrzeby nieznajomym. Zapłaci Zakład Ubezpieczeń Społecznych.

Firma pewnego przedsiębiorcy z Otwocka zachowywała się nietypowo. Przyjmowała do pracy tylko panie, i wyłącznie w dziewiątym miesiącu ciąży. Takie, których wszyscy inni pracodawcy, nie wyłączając zagorzałych zwolenników polityki prorodzinnej, unikają jak ognia. Bo wiadomo – za chwilę urodzą, pójdą na macierzyński i tyle będzie z nich pożytku. Tymczasem biznesmenowi z Otwocka właśnie o to chodziło. W najlepszym okresie jego firma zatrudniała aż 150 kobiet u progu macierzyństwa. Właściciel był w tym gronie jedynym mężczyzną.

W dodatku płacił załodze „jak za zboże” – 8107 zł miesięcznie. Tak przynajmniej wynikało z jego deklaracji. Tyle że dla niego nie była to płaca, czyli koszt, ale inwestycja, z której spodziewał się fantastycznej stopy zwrotu. Płacił to określenie niewłaściwe także z innego powodu. Przyszłe matki, choć zatrudniane jeszcze przed porodem, na pierwsze pieniądze mogły liczyć dopiero po szczęśliwym rozwiązaniu.

Imponujące przebicie

Biznesplan przedsiębiorcy z Otwocka był prosty i opierał się na obowiązujących przepisach. Młode matki zyskują prawo do urlopu macierzyńskiego, a więc także do zasiłku równego zarobkom już po wpłaceniu jednej składki do ZUS. Najwyższy wymiar macierzyńskiego jest równowartością 250 proc. średniej krajowej i wynosi 8107 zł. Żeby go otrzymywać przez 20 tygodni, a więc prawie pięć miesięcy, trzeba wpłacić do ZUS około 3 tys. zł. Przebicie jest więc imponujące. Zasiłek macierzyński wypłacany jest z funduszu chorobowego, z którego pracownik może korzystać dopiero po trzech miesiącach wpłacania za niego składek. Dla młodych matek zrobiono wyjątek. Zależy nam przecież, żeby rodziło się jak najwięcej dzieci. W ten sposób otwarto furtkę dla przedsiębiorczych inaczej.

Gdyby biznesmen z Otwocka rozkręcił biznes macierzyński na mniejszą skalę, mogłoby mu się upiec. W ZUS jednak tak spora rekrutacja przedporodowa kogoś zdziwiła. W trakcie kontroli okazało się, że firma (jej specjalnością miały być bliżej nieokreślone kursy) żadnej działalności gospodarczej nie prowadzi. W każdym razie w jej siedzibie nie ma żadnych list obecności, umów czy faktur potwierdzających wykonaną pracę. Jedynym jej przychodem były wypłacane przez ZUS zasiłki macierzyńskie, którymi biznesmen dzielił się z załogą. Ciężarna solidarność z Otwocka została rozbita. Inne pewnie pozostały.

Zjawisko wyłudzania zasiłków macierzyńskich kwitnie nadal, tyle że na mniejszą skalę. W ZUS skarżą się, że panie, które wcześniej nie pracowały, coraz częściej decydują się na założenie własnej firmy, gdy data porodu jest już blisko. Mają takie prawo, nawet jeśli zadeklarują zarobki na poziomie 8107 zł miesięcznie. Nie zawsze uda się zweryfikować prawdziwość tych deklaracji jeszcze przed porodem, a potem jest już za późno i państwo płaci. Właściciele firm płci męskiej z reguły zarabiają zaledwie równowartość 60 proc. średnich zarobków, czyli około 1800 zł. Od takiej sumy muszą bowiem płacić składki na ubezpieczenie społeczne. Deklaracje o zarobkach wynikają więc raczej z tego, co się komu opłaci.

Płacić trzeba w Polsce

Nikt nie kwestionuje użyteczności ZUS, gdy pieniądze nam się od niego należą. Gorzej, gdy trzeba płacić. Wtedy rośnie pokusa, aby składki „optymalizować”. W Unii Europejskiej powstały już firmy, które chętnie, choć nie za darmo, udzielają porad w tej sprawie. Łatwo je znaleźć na polskich stronach internetowych. Czasami, dla zmyłki, odbywa się to pod hasłem „damy ci pracę w Anglii”. Tak robi brytyjska firma Optigen, która jednak od razu wyjaśnia, że chodzi o to, abyśmy w Polsce nie musieli płacić składek na ZUS.

Usługi Optigena są zgodne z prawem unijnym, więc firma nie musi się ukrywać. Jest przepis, który mówi, że jeśli ktoś w jednym kraju jest przedsiębiorcą, a w innym wykonuje pracę najemną, to składki powinien płacić właśnie tam. I to jest ta furtka, dzięki której niektórzy optymalizują składki. W Polsce jako pierwsi zaczęli to robić taksówkarze i właściciele warsztatów samochodowych, ale teraz ławą ruszyli także inni przedsiębiorcy. Kierują się kalkulacją – po co płacić około 800 zł na ZUS, skoro można 450 zł Optigenowi?

Zwłaszcza że zatrudnienie w Wielkiej Brytanii jest wyjątkowo mało kłopotliwe, nie wymaga nawet jednorazowej podróży na wyspy. Wystarczy zadeklarować w umowie gotowość do nieustannego czuwania pod telefonem, gdybyśmy nagle okazali się potrzebni. Do czego? Do bliżej nieokreślonych usług konsultacyjnych. Brytyjskiemu Optigenowi pozazdrościł zarobku litewski Epikursas i oferuje Polakom podobne usługi. Tyle że mają być gotowi nie do konsultowania przez telefon, ale do wykładania, w razie nagłej potrzeby, na kursach internetowych. Oprócz Wielkiej Brytanii i Litwy nasi taksówkarze najchętniej konsultują w Szwecji oraz Czechach. Na razie swoje składki wytransferowało za granicę nie więcej niż 5 tys. przedsiębiorców, ale optymalizacja zaczyna zataczać coraz szersze kręgi.

ZUS ma na ten temat dane dokładne, aczkolwiek spóźnione. Jego odpowiedniki w krajach, do których fikcyjnie przenoszą się nasi właściciele firm, informują go o tym, wysyłając do Polski formularz S101, będący dowodem ubezpieczenia za granicą. Ten formularz pokazuje się kontrolerowi z ZUS jako dowód, że nie trzeba się ubezpieczać w Polsce. Furtka jednak może się zatrzasnąć, gdy do brytyjskiego czy czeskiego ZUS zwróci się polski przedsiębiorca na przykład po zasiłek chorobowy.

Firmy optymalizujące składki najwyraźniej nie doczytały przepisów – przypuszcza Marcin Przybylski z ZUS. One zaś precyzują, że jeśli praca za granicą wykonywana jest na odległość, to składki płaci się w tym kraju, w którym jest wykonywana, a nie w kraju pobytu zatrudniającego. To oznacza, że płacić trzeba w Polsce. Im później nasi przedsiębiorcy się o tym przekonają, tym dla nich gorzej. W Polsce w razie choroby nie należy im się żaden zasiłek, na ich kontach emerytalnych także nie przybywa pieniędzy.

 

Ile kosztuje pogrzeb?

Dzięki ZUS w Polsce wyjątkowo dobrze wiedzie się licznej rzeszy zakładów pogrzebowych. ZUS też dokładnie jest w stanie przewidzieć, kiedy i w jakim stopniu drożeć będą ich usługi. Tylko w tym roku pogrzeby zdrożały dwukrotnie, za każdym razem po 200 zł. Polską specyfiką jest też fakt, że bez względu na to, czy zmarłego chowa się w Warszawie, czy w Częstochowie, pogrzeb kosztuje tyle samo – równe 6,5 tys. zł. Bo tyle wynosi wypłacany przez ZUS zasiłek pogrzebowy, który rośnie wraz ze średnimi zarobkami i w tym roku powiększył się już o 400 zł.

Dotknięta żałobą rodzina najczęściej nie orientuje się w przepisach i nie chce się przez nie przedzierać. Z wdzięcznością przyjmuje propozycje zakładu pogrzebowego, że to on wszystkim się zajmie. Kupi trumnę, buty, ubranie, załatwi wiele formalności. Aby dostać 6,5 tys. zł, rodzina musi przedstawić tylko jedną fakturę. ZUS najczęściej prosi o udokumentowanie zakupu trumny. Bez względu na wysokość rachunku najbliższym należy się pełna kwota zasiłku. Kwota jest spora, a pogrążona w żałobie rodzina nieskora do tego, by przyglądać się każdej pozycji kosztów. Po co, skoro i tak zapłaciło państwo. Im wyższy zasiłek, tym większy zysk organizatora pogrzebu.

Ile pogrzeb kosztuje naprawdę? Na to pytanie można spróbować odpowiedzieć pośrednio. Kiedy bowiem umiera osoba samotna i nie ma komu wydać ciała (a takie sytuacje zdarzają się coraz częściej), obowiązek organizacji pochówku spada na gminę. Gmina zaś musi ogłosić przetarg i wybrać ten zakład, który zaproponuje najniższą cenę. Okazuje się, że organizacja pogrzebu może być tania. Opłaca się pochować zmarłego nawet za 700 zł. Różnica między 6,5 tys. zł a 700 zł pobudza wyobraźnię.

Najbardziej luksusowe ceremonie odbywają się w domach pomocy społecznej – twierdzą w ZUS. Zmarły nie miał rodziny ani bliskich, ale organizacji pogrzebu podejmuje się ktoś z pracowników. Gmina ma kłopot z głowy, bo nie musi organizować przetargu. A do ZUS wpływają zdumiewające rachunki. Za luksusową markową bieliznę dla staruszki, za garnitur Bossa, którego zmarły prawdopodobnie nigdy nawet nie miał na sobie. Chodzi zaś o to, że osoba zajmująca się pochówkiem zasiłek pogrzebowy w pełnej wysokości dostanie tylko wtedy, gdy każdy zakup udokumentuje.

Dziury w kasie

W najbardziej rażących przypadkach, gdy ZUS jest pewien, że go kantują, kieruje sprawę do sądu. Problem w tym, że z pogrzebem nie da się czekać do wyroku. Zdarzają się więc sytuacje, gdy sąd – aby zdobyć dowody – decyduje o ekshumacji. Najczęściej okazuje się, że garnitur Bossa jest piżamą, a staruszkę pochowano bez bielizny.

Na same tylko zasiłki pogrzebowe ZUS wydaje rocznie prawie 2 mld zł, a razem z KRUS i zasiłkami dla rodzin mundurowych daje to sumę aż 3,2 mld zł. To tylko jeden z powodów, dla których wpływy ze składek nie pokrywają wydatków. Te sięgają w ZUS już 150 mld zł. W tym roku deficyt zbliża się do 40 mld zł i w każdym następnym będzie coraz większy. Wraz ze wzrostem składek i podatków będzie więc rosła pokusa, żeby pokombinować. Jedni myślą, jak uniknąć płacenia, inni – jak się na tej największej polskiej instytucji finansowej pożywić. Tej pokusie ulega coraz więcej osób przekonanych o własnej nieposzlakowanej uczciwości.

To prawda, że pokusy tworzy samo państwo. Kolejną dziurę w kasie ZUS wywiercił przepis mówiący, że pracownik, który osiągnął wiek emerytalny, może udać się na emeryturę bez wiedzy pracodawcy i… pracować nadal. To spora pokusa, bo dotychczasową pensję można sobie powiększyć o świadczenie emerytalne. Takich przepisów nie wymyśliła nawet Grecja, kiedy żyła mocno ponad stan. Z możliwości, która obowiązuje od 2009 r., skorzystało aż 55 tys. osób. ZUS kosztowało to na razie 700 mln zł. Obecny rok może być jeszcze bardziej kosztowny.

Polityka 29.2010 (2765) z dnia 17.07.2010; Rynek; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Pogrzebać i pożyć"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną