Ofensywa jesienna, zaplanowana przez rząd i Ministerstwo Zdrowia, pozostaje na razie zapowiedzią reform. Terminy zapisane w niektórych projektach ustaw są dość odległe, a pomysły na teraz – wziąwszy pod uwagę czekające nas kampanie wyborcze – niepewne.
– Chcę zreformować system nie po to, by cokolwiek ugrać politycznie, ale by bronić interesów pacjenta – powtarza jak mantrę minister zdrowia Ewa Kopacz. Jednocześnie proponuje: poprawę dostępu do leków refundowanych, niższe, ujednolicone ceny w aptekach, szybsze odszkodowania dla ofiar błędów medycznych, wprowadzenie dodatkowych polis zdrowotnych. Nowe przepisy mają także przyspieszyć wchodzenie młodych lekarzy na rynek pracy i zmusić władze powiatów do ukrócenia zadłużania szpitali. Pakiet zdrowotny zawiera tuzin ustaw. Co z nich zostanie po obróbce w Sejmie?
Zastrzyk liberalizmu
Na tym etapie już widać, że projektom brakuje spójności. – Pani minister nie może się zdecydować, czy system ma być rynkowy, czy socjalistyczny – mówi mec. Paulina Kieszkowska-Knapik z kancelarii prawnej Baker&McKenzie, współzałożycielka fundacji Lege Pharmaciae.
Pani minister rzeczywiście z trudem przychodzi godzenie wody z ogniem. Odnosząc się podczas niedawnego Forum Ekonomicznego w Krynicy do własnego projektu dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych, Ewa Kopacz obiecała, że zadba w nim o to, by „nie podzielić Polaków”, „żeby nie było to coś ekskluzywnego dla tych, których stać na dodatkowe ubezpieczenie”. Jak tę miłą zapowiedź pogodzić z propozycją zakupu prywatnej polisy, która powinna przecież wiązać się z przywilejami? Chyba że Polacy będą mieli wybór: rezygnuję z NFZ i przenoszę się do prywatnej ubezpieczalni.