W obronie leków za grosz i wolnego rynku odezwał się zgodny chór różnorakich stowarzyszeń pacjentów, zagraniczna firma konsultingowa i – o dziwo – nawet Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Ich zdaniem pacjentom stanie się krzywda, ponieważ darmowe medykamenty znikną z aptek, jeśli wejdzie w życie projekt ustawy forsowanej przez Ewę Kopacz, który na leki w całości refundowane przez państwo narzuca sztywne ceny i marże.
A przecież już sam fakt, że płaci nie ten, kto kupuje – z wolnym rynkiem nie ma nic wspólnego. Leki za grosz (zamiast ryczałtowych 3,20 zł), czyli praktycznie za darmo, zachęcają pacjentów, by kupowali więcej, niż naprawdę potrzebują. Zdobycie recepty nie jest żadnym problemem. Roczne koszty refundacji przekroczyły już 8 mld zł. I o to właśnie chodzi. Koncernom opłaci się zapłacić aptekom sieciowym (to one organizują takie nadzwyczajne promocje) za rezygnację z tych 3,20 zł, byle tylko nakręcać popyt (i refundacje). To przecież najlepsza inwestycja.
Mechanizm działa bezbłędnie. W przypadku np. insuliny ludzkiej producent za każde opakowanie dostaje od państwa 100 zł. Ceny za wiele innych leków refundowanych są jeszcze wyższe, o pacjenta opłaci się więc zabiegać wszelkimi metodami. Warto przy tym zauważyć, że nadzwyczajne promocje są tylko na specyfiki refundowane, w przypadku innych prezenty trzeba by finansować z własnej kieszeni dostawców lub sprzedawców. Więc chętnych brak.
Państwo, narzucając sztywne ceny na leki, za które płaci w całości, pilnuje swojego i naszego interesu.