Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Celtycki bankrut?

Irlandia na krawędzi finansowej zapaści

Na rynkach finansowych trwa obstawianie, kto po Grecji będzie musiał prosić o pomoc. Od kilku dni faworytem jest Irlandia.

Dla samych Irlandczyków to prawdziwa zniewaga. Nie dość, że niedawno wrzucono ich do jednego worka z krajami południowej Europy – Portugalią, Hiszpanią, Włochami i Grecją, nazywają całą tę grupę „świnkami” (PIIGS – od pierwszych liter nazw feralnych krajów w jęz. angielskim), to teraz właśnie Irlandia może podążyć w ślady Grecji. Co to oznacza? Konieczność skorzystania z europejskiego mechanizmu ratunkowego, dzięki któremu można pożyczać pieniądze bezpośrednio od innych krajów strefy euro i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jak to od kilku miesięcy robi Grecja. Do takiego drastycznego kroku zmuszany jest kraj, który sprzedając swoje obligacje na rynkach, musiałby płacić inwestorom bardzo wysokie odsetki.

Dlaczego to właśnie Irlandia znalazła się w tak trudnej sytuacji? Policzono bowiem, ile będzie tamtejszy rząd - czyli tak naprawdę podatników - kosztować ratowanie irlandzkich banków. Są to dla tej małej gospodarki sumy tak ogromne, że powodują nieprawdopodobną eksplozję deficytu budżetowego. W tym roku przekroczy on 30 proc. PKB (dla porównania Grecja w ubiegłym, tragicznym dla siebie roku, miała dwukrotnie mniejszy deficyt). Coraz więcej inwestorów uważa, że Irlandia sama z nim sobie nie poradzi.

Paradoksalnie Irlandię pogrążyły ustalenia ostatniego unijnego szczytu, który przecież miał uspokoić rynki. Niemcy zaproponowały na nim, aby wypracować mechanizmy kontrolowanej upadłości państw. To na razie tylko projekt, ale wielu inwestorów uznało, że jego przyjęcie jest więcej niż pewne. W takim wypadku Grecja, Irlandia czy Portugalia - które niedługo będą miały tak olbrzymi dług publiczny, iż w całości nigdy go nie zdołają spłacić - będą musiały prosić o układ z wierzycielami.

Reklama