Prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę, która kasuje możliwość przechodzenia na emeryturę bez powiadomienia o tym pracodawcy, aby jednocześnie łączyć pobierania świadczenia z dotychczasowymi poborami. Osoby, które z tego korzystały, mają teraz czas do września 2011 r. Potem będą musiały wybierać. Albo emerytura – albo dotychczasowy etat.
Wokół znowelizowanej ustawy zrobiło się dużo zamieszania, pełno też nieprawdziwych interpretacji. Przede wszystkim nieprawdą jest, że w myśl nowego prawa emeryci nie będą mogli pracować. Będą, tylko - żeby stać się formalnym emerytem – muszą najpierw rozwiązać dotychczasowy stosunek pracy. Pracodawca, jeśli zależy mu na utrzymaniu pracownika, zawrze z nim innego rodzaju umowę, np. o dzieło. A jeśli nie będzie mu zależało? To może lepiej się nie wyrywać...?
Co to zmienia? Nowy przepis zlikwiduje patologie, których – najwyraźniej - nie przewidzieli autorzy starego. Niektórzy ludzie po prostu przechodzili na emeryturę tylko po to, żeby sobie poprawić sytuację materialną. Do zarobków dochodziło comiesięczne świadczenie z ZUS. To szkodziło całemu systemowi. Niestety, nigdzie na świecie emerytom nie żyje się lepiej, niż osobom pracującym. I trudno, żeby w Polsce było inaczej. To przecież aktualnie pracujący finansują im świadczenia. Składki, które emeryci przez swoje zawodowe życie płacili, dawno już przejedli jeszcze wcześniejsi emeryci. Tak to działa.
Patologią drugą był fakt, że do przechodzenia na fikcyjne emerytury zaczęli pracowników zachęcać - lub wręcz zmuszać - sami pracodawcy. Tyle, że obniżali im dotychczasowe wynagrodzenie o wysokość świadczenia, żeby zaoszczędzić na płacach.