Nie potwierdziły się strachy, że zamknięcie stoczni pociągnie za sobą falę bankructw firm, które z nimi kooperowały. One odpowiednio wcześnie szukały dla siebie zajęcia – zmieniły rodzaj produkcji, znalazły nowych kontrahentów. Tak zrobiło chociażby Centrum Techniki Okrętowej, firma rozwojowo-badawcza pracująca na rzecz przemysłu morskiego (projekty, badania laboratoryjne). W Polsce CTO zaangażowało się m.in. w programy medyczne, w tym w budowę sztucznego serca. – Przy badaniach modelowych, jakie prowadzimy, żyła i krew to w zasadzie to samo co rura i woda, z którymi mamy do czynienia w przemyśle okrętowym – tłumaczy Zbigniew Karpiński, szef CTO.
Byli stoczniowcy wypatrywali inwestora, który kupi podzielony na części stoczniowy majątek i uruchomi produkcję. Większość czekała tak długo, jak długo przysługiwały zasiłki związane z uczestnictwem w finansowanym przez państwo programie przekwalifikowań. Przystąpiło do niego blisko 8 tys. ludzi. Gdy skończyły się zasiłki, ci, którzy nie mieli nic na oku, ruszyli do urzędów pracy. W województwie zachodniopomorskim jako bezrobotni zarejestrowało się łącznie 2088 byłych pracowników stoczni (0,6 proc. ogółu zarejestrowanych), w pomorskim – 2409 (1 proc. ogółu). I tu, i w Szczecinie prawie połowa znalazła pracę. Czy na długo i czy nadal ją mają – nie wiadomo. Jeśli wracają do rejestrów bezrobotnych, to już nie jako byli stoczniowcy.
Kim jest Crist?
W Gdyni, gdzie wcześniej pracowało ponad 6 tys. ludzi, z hal i doków znów słychać huk i łoskot. Najważniejsza część stoczni – duży suchy dok (urządzenie, w którym powstaje statek, wypełniane wodą, gdy jest już zbudowany, 380 m długości i 70 m szerokości) i suwnica o udźwigu 1100 ton znalazły właściciela dopiero we wrześniu 2010 r.