Jedyną pewną rzeczą jest to, że obecny system nie może dalej trwać. Najważniejsza walka polityczna toczy się o to, jaki system zastąpi kapitalizm, a nie o to, czy kapitalizm zdoła przeżyć” – przekonuje w najnowszym numerze prestiżowego magazynu „Foreign Policy” Immanuel Wallerstein, amerykański badacz rozwoju systemów społeczno-gospodarczych. Uczony przypomina, że rozwijający się od 500 lat kapitalizm polega na nieustannej akumulacji, której źródłem jest szeroko rozumiana eksploatacja zasobów ludzkiej pracy, surowców i środowiska.
Możliwości akumulacji dobiegają jednak końca. Rezerwy taniej siły roboczej nieuchronnie się wyczerpują, rosną natomiast aspiracje płacowe i konsumpcyjne chińskich, indyjskich i brazylijskich robotników. To prawda, że w ub.r. chiński PKB wzrósł imponująco o ponad 10 proc. Jednocześnie jednak indywidualna konsumpcja wewnętrzna w Chinach wzrosła o 18 proc., płace minimalne o 20 proc., w całym kraju wybuchały strajki z żądaniami podwyżek wynagrodzeń, których władze tym razem nie tłumiły. W efekcie koszty produkcji w Chinach błyskawicznie rosną – sami Chińczycy próbują sobie z tym radzić, przerzucając fabryki do Wietnamu, Bangladeszu, Korei Północnej i Birmy. Dostępne jednak tam zasoby pracy nie obsłużą nawet rosnącego apetytu obywateli Państwa Środka, gdzie w ciągu dwóch dekad klasa średnia ma się powiększyć o jakieś 250 mln osób.
Jeszcze gorzej ze środowiskiem. Jak wyliczają ekonomiści zajmujący się ekologią, już od lat 80. ubiegłego stulecia człowiek żyje na kredyt wobec natury: zużywa więcej, niż globalny ekosystem może odtworzyć.