Jeśli ktoś oczekiwał, że po debacie ministra Jacka Rostowskiego z Leszkiem Balcerowiczem, dowie się, jaką będzie miał emeryturę za 20 czy 30 lat, może czuć się zawiedziony. Podobnie jak ci, którzy liczyli, że któremuś z dyskutantów puszczą nerwy i debata zamieni się w pyskówkę. To nie był kolejny odcinek telenoweli, podczas którego można zaparzyć herbatę, wysłać parę maili, a i tak nie traci się wątku. W tym przypadku nawet uważny telewidz mógł mieć trudności z jego złapaniem. Obaj panowie dość trudnym, ekonomicznym językiem, rozmawiali bowiem o niełatwych sprawach. Tyle, że one dotyczą każdego z nas, więc warto było przynajmniej spróbować zrozumieć.
Mimo że każdy z panów pozostał przy swoim, w tym protokole ich rozbieżności jest więcej punktów wspólnych, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Balcerowicz broni dotychczasowego kształtu OFE i wysokości składki, Rostowski i rząd chcą ją obniżyć z 7,3 do 2,3 proc. Obaj godzą się co do tego, że nasze przyszłe emerytury zależeć będą od tempa rozwoju gospodarki. Balcerowicz uważa, że będzie ono szybsze, gdy składka pozostanie wysoka, bo wtedy więcej pieniędzy zasili giełdę. Rostowski odpowiada – zgoda, zmieniamy limity, żeby giełda na obcięciu składki nie ucierpiała. Do ZUS przesuwamy tylko tę część składki, za którą OFE kupowały obligacje skarbu państwa. To gospodarki nie rozwija, powiększa jedynie dług publiczny. I nie rozbraja bomby demograficznej – bo przecież te papiery wykupić będą musieli przyszli podatnicy. Dług publiczny, podkreśla minister finansów, jest największym hamulcem rozwoju gospodarki i przeszkodą, by przyszłe emerytury mogły być wyższe. Na poparcie swojej tezy wyciąga asa z rękawa, czyli tabelki, ilustrujące ile pieniędzy mielibyśmy na naszych kontach, gdyby obecną redukcję składki do OFE przeprowadzono wcześniej.