Portugalczycy szczycą się mianem narodu, który zapoczątkował epokę wielkich odkryć geograficznych. Choć stosunkowo szybko w tym wyścigu zostali pokonani przez Hiszpanów, nie przestają podkreślać, że to właśnie Vasco da Gama - narodowy bohater - odkrył drogę morską do Indii. Premier José Sócrates wczoraj dokonał innego, nieco mniej spektakularnego, odkrycia. Okazało się bowiem, że rząd mniejszościowy może zaordynować tylko ograniczone oszczędności. Sócrates, składając dymisję późnym wieczorem, z pewnością pomyślał z zazdrością o greckim premierze, który mając bezwzględną większość w parlamencie, cały czas jest u władzy. Choć przecież ciąć musiał jeszcze ostrzej.
W spokojnych czasach kryzys polityczny w małym państwie na skraju kontynentu nie wzbudziłby wielkiego zainteresowania. Ale teraz Europa z zapartym tchem śledzi wydarzenia w Lizbonie. José Sócrates kompletnie popsuł unijnym liderom szczyt, na którym mieli uroczyście przyjąć reformę strefy euro i przekonać rynki finansowe o solidności wspólnej waluty. Ale teraz - znów - dyskutuje się nie o atutach nowego „Paktu dla euro” i stałego mechanizmu ratunkowego, ale o tym, kiedy i na jakich warunkach Portugalia otrzyma pomoc finansową.
Bo w nią już prawie nikt nie wątpi. Oprocentowanie 10-letnich obligacji portugalskich przekroczyło po wczorajszym upadku rządu 8 proc. To wartość, która dla tamtejszego ministra finansów jest absolutnie nie do przyjęcia. Co gorsze, najbliższe miesiące przed przyspieszonymi wyborami upłyną pod znakiem dalszej niepewności, bo przecież rząd José Sócratesa nie będzie w stanie dalej oszczędzać.
Portugalskiej opozycji trzeba oddać, że i tak kilkakrotnie akceptowała kolejne pakiety cięć i podwyżek podatków.