Miało być wielkie święto na cześć ulepszonego euro, ale portugalskie kłopoty popsuły ten ambitny plan. Po miesiącach twardych negocjacji udało się jednak uzgodnić kilka rozwiązań. Dzięki nim i rynki finansowe, i zwykli obywatele, mają przestać zgadywać, kiedy strefa euro się rozpadnie. Dobrze, że mechanizm ratunkowy krajów w kryzysie, który już funkcjonuje, zyska charakter stały i będzie miał do dyspozycji więcej środków niż dotychczas. Dobrze, że kraje używające wspólnej waluty będą większą niż dotąd uwagę zwracać na niebezpieczne procesy – przede wszystkim nierównowagę we wzajemnej wymianie handlowej, bilansie płatniczym i kosztach pracy. Wreszcie dobrze, że surowiej niż dotąd karani mają być ci, którzy łamią reguły dotyczące deficytu budżetowego i długu publicznego.
Ale też trudno się dziwić, że rezultaty zakończonego dziś szczytu wielu przyjęło bez entuzjazmu. Większość postanowień to bowiem raczej deklaracje, a nie twarde zobowiązania. Koordynacja polityk gospodarczych ma się odbywać na zasadzie corocznych porozumień. Nie będzie minimalnego wieku emerytalnego dla członków strefy euro, a i podatki nadal każdy może ustalać równie dowolnie jak dotąd. Co gorsza, także kraje łamiące reguły budżetowe nie będą karane automatycznie. Jest co prawda straszak w postaci bardzo surowych sankcji finansowych, ale czy rzeczywiście członkowie Unii odważą się wobec siebie na taki krok?
Reformie strefy euro - zakładając oczywiście, że to dopiero początek - trzeba dać szansę. Daleko jej do ideału, ale też musiała zostać zaakceptowana przez wszystkie kraje członkowskie. Jest więc kompromisem – na tyle odważnym, że bez nacisków rynków finansowych byłby nie do pomyślenia. Cieszy symboliczne otwarcie strefy euro na państwa pozostające poza nią, w tym Polskę.