Kilka dni temu na warszawskim lotnisku Okęcie wylądował Airbus A380 największy samolot pasażerski świata. Choć maszyna może pomieścić 526 pasażerów, przyleciała pusta i pusta odleciała. Wizyta miała charakter kurtuazyjny i rocznicowy, bo prezentując swoją najnowszą maszynę Lufthansa czciła jednocześnie 40. rocznicę uruchomienia stałych połączeń lotniczych na trasie Polska-RFN. Chodziło też o sprawdzenie czy Okęcie może mieć status lotniska zapasowego dla A380. Każdy, kto śledzi sprawę katastrofy smoleńskiej zna dobrze to pojęcie: chodzi o lotnisko na którym samolot może lądować gdy awaria lub warunki pogodowe uniemożliwiają lądowanie w porcie docelowym. Okęcie przeszło sprawdzian pozytywnie.
Kiedy jednak zapytałem Michała Marca, dyrektora Portów Lotniczych, czy A380 będzie kiedyś obsługiwać rejsy do i z Warszawy, uśmiechnął się tylko. Jeśli będą pasażerowie, a linie lotnicze dysponujące takimi maszynami uznają, że warto skorzystać z A380, to dyrektor nie widzi przeszkód. Okęcie poradzi sobie z obsłużeniem piętrowego samolotu. Pytałem trochę prowokacyjnie, bo zdaję sobie sprawę z nierealności takiego pomysłu. Połączenia rejsowe A380 raczej nam nie grożą.
Transport lotniczy przechodzi dziś burzliwe przemiany, a europejskim rynkiem rządzi kilku wielkich przewoźników – Lufthansa, British Airways, Air France-KLM. Jest kilka hubów - czyli wielkich portów tranzytowych: Paryż, Londyn, Frankfurt, Monachium, Madryt - do których zwozi się pasażerów z mniejszych portów, a potem wysyła dalej na międzykontynentalne trasy wielkimi maszynami. Właśnie takimi jak A380 czy Boeing 747. Okęcie hubem nie jest. I są małe szanse, by nim zostało. A jednak sprawa polskiego hubu lotniczego co pewien czas powraca.