Kolejny dzień, kolejne umocnienie franka. Tradycyjnie wobec wszystkich walut, a wobec euro nawet do najwyższego poziomu w historii. Każdy powód jest dobry, aby szwajcarski pieniądz zyskał kolejnych kilka groszy czy centów – plotki o restrukturyzacji długu greckiego, złe dane z amerykańskiego rynku pracy czy obawy o wynik głosowania w Bundestagu. Ale w przypadku osób spłacających kredyty zaciągnięte we franku sprawa wygląda szczególnie poważnie.
Jeśli ktoś sądzi, że cały świat sprzysiągł się przeciw około 700 tys. Polaków, mającym kredyty w szwajcarskim pieniądzu, to powinien spojrzeć na Węgrów. Tam również w latach przed kryzysem frank był ulubioną walutą osób poszukujących pieniędzy na zakup domu czy mieszkania. Co więcej, forint osłabił się od 2008 r. wobec szwajcarskiego pieniądza w sposób porównywalny jak złoty. I tak samo jak u nas, choć zainteresowanie nowymi kredytami we franku gwałtownie zmalało, jeszcze przez wiele lat tysiące rodzin będzie drżeć, patrząc na tabele kursów walutowych.
Ale na tym podobieństwa się kończą - na szczęście dla Polaków. Bo już ok. 10 proc. Węgrów, spłacających kredyty hipoteczne, ma problem z regulowaniem comiesięcznych rat. Tymczasem w Polsce ten wskaźnik oscyluje wokół zaledwie 2 proc., a dla kredytów walutowych, co ciekawe, jest nawet niższy niż dla złotowych. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta i dla nas bardzo motywująca – o ile Polska przeżyła spowolnienie, z którego praktycznie już wyszła, to Węgry znalazły się w ciężkim kryzysie, którego skutki odczuwać będą jeszcze długo. Wystarczy przypomnieć, że PKB nad Dunajem w 2009 r. spadł o prawie 7 proc., a bezrobocie jest wyższe niż w Polsce, według porównywalnych statystyk.
Problem z silnym frankiem mamy ten sam co Węgrzy. Na szczęście radzimy z nim sobie znacznie lepiej.
Reklama