Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Wspólny dług czy grób?

Euroobligacje a sprawa polska

Front zwolenników euroobligacji jest coraz silniejszy. Ale ich wprowadzenie musi być połączone z pogłębieniem integracji strefy euro.

Angela Merkel stara się rozwiać wątpliwości. Niemcy nadal nie zgadzają się na wspólne obligacje dla państw strefy euro. Teoretycznie taka jednoznaczna postawa powinna zakończyć wszelkie spekulacje. A mimo to wydaje się, że wprowadzenie euroobligacji z każdym tygodniem jest coraz bardziej prawdopodobne. Dlaczego? Niemiecki rząd już tyle razy zmieniał zdanie podczas kryzysu, że wypowiedzi pani kanclerz straciły wszelką wiarygodność. Najpierw zapowiada ona, głównie na użytek wewnętrzny, twardy opór przed różnymi pomysłami ratowania strefy euro, nazywanymi w Niemczech pogardliwie unią transferową. A potem krok po kroku - osamotniona - ustępuje na kolejnych szczytach. Czy i tym razem będzie podobnie?

Swojego poparcia dla wspólnych obligacji nie kryje już Komisja Europejska, a po niedawnej dymisji głównego ekonomisty Europejskiego Banku Centralnego, Jürgena Starka – zdeklarowanego wroga takich papierów – niemiecka pozycja jeszcze osłabła. Tracąca gwałtownie na popularności koalicja chadeków z liberałami pogrąża się w wewnętrznych sporach na temat możliwego bankructwa Grecji. W takich warunkach coraz trudniej stawić czoło rosnącym w siłę zwolennikom euroobligacji, którzy widzą w nich ratunek dla strefy euro.

Problem w tym, że nie wiadomo, jakie oprocentowanie musiałyby mieć takie papiery, aby znaleźć nabywców. Prognozy ekspertów są diametralnie różne. Jedni uważają, że gwarantowane siłą Niemiec euroobligacje byłyby dość nisko oprocentowane, ale niektóre agencje ratingowe grożą, że wiarygodność papierów mogłaby zostać oceniania według nie najbardziej, ale najmniej wiarygodnego kraju – czyli Grecji. A to dla Niemiec, Holandii czy Austrii oznaczałoby drastycznie większe wydatki na obsługę długu.

Reklama