„To kwestia uczciwości – argumentował przewodniczący KE Manuel Barroso – Jeśli nasi rolnicy, pracownicy i cały sektor gospodarczy dają coś społeczeństwu, to sektor bankowy też powinien”. Mocno wątpię, że tak się stanie.
Podatek obrotowy o którym mowa, czyli 0,1 proc. od obrotu akcjami i obligacjami oraz 0,01 proc. od instrumentów pochodnych (a to one właśnie były czarnym charakterem ostatniego kryzysu, bezpośrednią przyczyną uruchamiającą lawinę spadków na giełdach) będzie dla obciążanych ledwo zauważalny. Sami jego pomysłodawcy szacują, że w ciągu roku przyniesie 55-57 mld euro ze wszystkich banków i innych instytucji finansowych, działających w 27 krajach. Te miliardy euro to na pierwszy rzut oka suma ogromna. Ale - w porównaniu z bilionami rzeczywistych obrotów - przypomina … brzęczenie komara w huku armat. Kto to w ogóle zauważy?
Różnym głosem
Gdybym się jednak mylił i naprawdę miało zaboleć (w końcu handel akcjami, derywatami, obligacjami jest elektroniczny, coraz wydajniejsze i sprawniejsze systemy komputerowe łatwo wyławiają najlepsze oferty), to sami bankierzy otwarcie radzą, żeby się nie łudzić: jak trzeba to przeniosą działalność do krajów, gdzie rządy mają mniej entuzjastyczny stosunek do takiej formy „ucisku świata finansjery”. Podczas niedawnego szczytu ministrów finansów we Wrocławiu, Timothy Geithner, sekretarz skarbu USA, podtrzymał sprzeciw Stanów Zjednoczonych w tej sprawie. Wielu innych członków grupy G-20 (najsilniejsze gospodarczo kraje świata) będzie podobnego zdania.W efekcie podatku nie wprowadzą - i przez coraz szersze szczeliny zostanie on wypłukany.