Największe polskie kluby piłkarskie to średniej wielkości przedsiębiorstwa. Są spółkami akcyjnymi, z których jedna (Ruch Chorzów) jest nawet notowana na parkiecie New Connect warszawskiej giełdy. W ciągu sezonu przez kasę ekstraklasowego klubu przepływa kilkadziesiąt milionów złotych. Cała Ekstraklasa w minionym sezonie miała obrót 400 mln zł. Piłka nożna staje się więc sporym biznesem. Ale czy opłacalnym? Tu rachunki są dość zagmatwane.
Budżet najbogatszego klubu – Lecha Poznań – zamknął się w ubiegłym roku kwotą 73,5 mln zł. Sukcesem Kolejorza był także osiągnięty spory zysk (7,5 mln zł), głównie dzięki występom w Lidze Europejskiej. Szczególnie duże wpływy przyniosły mecze z Juventusem i Manchesterem City. Bardzo dochodowa okazała się sprzedaż Roberta Lewandowskiego do Borussi Dortmund. Sprzedaż zawodników to jeden z ważnych punktów w przychodach klubów. Niestety, niestabilny, bo nie każdy i nie zawsze ma atrakcyjnych rynkowo graczy, których chce się pozbyć. Choć w polskiej ekstraklasie gra coraz więcej cudzoziemców (w drużynie mistrza Polski Wisły Kraków jest tylko trzech Polaków), jako kraj mamy dodatni bilans wymiany handlowej. Więcej piłkarzy eksportujemy, niż importujemy.
Drogie punkty
Za to polskie kluby z reguły więcej wydają, niż zarabiają. Mimo to biznes się kręci – na tym polega magia futbolu. Trudno zresztą do piłkarskiego klubu przykładać miary efektywności jak do zwykłej firmy. Od piłkarzy oczekujemy, by strzelali gole i wygrywali mecze. Dopiero sukcesy na boisku klub może starać się przekuć na sukces kasowy. Innymi słowy, najpierw trzeba zainwestować, a potem czekać na gole i awans w tabeli.