Nerwowe negocjacje trwały cały tydzień. Już w połowie października kanclerz Angela Merkel i prezydent Nicolas Sarkozy zapowiedzieli, że na szczycie przywódców Unii Europejskiej 23 października ogłoszą wielki plan ratowania strefy euro. Dali sobie ostatni tydzień, by wszystko dopiąć na ostatni guzik, w poprzednią niedzielę Europejczyków pochwalił nawet amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner, który nie szczędził ostatnio krytyki strefie euro. „Jeśli Niemcy i Francja są jednomyślne, to wiele może się udać. Trzeba tylko dogadać szczegóły” – mówił na szczycie G20 w Paryżu.
Niemiecko-francuska jednomyślność przetrwała trzy dni. Podczas gdy Angela Merkel od poniedziałku studziła oczekiwania wobec szczytu, w środę Nicolas Sarkozy uderzył na alarm, ostrzegając, że brak porozumienia sprowadzi koniec euro i rozpad Unii Europejskiej. Nagły przypływ ducha europejskiego miał czysto narodowe podłoże: dzień wcześniej agencja ratingowa Moody’s zapowiedziała przegląd wiarygodności kredytowej Francji. W Wielkiej Brytanii konserwatywny członek Izby Lordów ogłosił 250 tys. funtów nagrody za najlepszy pomysł na bezbolesne rozwiązanie strefy euro, a w Izbie Gmin leży ustawa proponująca narodowe referendum nad dalszym członkostwem w Unii Europejskiej.
Jak na ironię, to brytyjski premier tydzień wcześniej powiedział strefie euro, co musi zrobić: dokapitalizować banki, rozstrzygnąć los Grecji i zwiększyć nakłady na ratowanie Włoch i Hiszpanii. Aby to zrobić, rzekł David Cameron, Niemcy i Francja muszą wyciągnąć „wielką bazookę”, czyli zmobilizować ogromne środki finansowe. Wszystkie trzy zadania są pilne, ale problem banków jest palący.