Przez większość dziejów Europejczycy posługiwali się de facto wspólnym pieniądzem – srebrem, które swobodnie krążyło po kontynencie. Dowód na to, że miarą wartości był sam metal, a nie wybite z niego monety, znaleźć można w dowolnym polskim polu. Wykopywane wczesnośredniowieczne skarby składają się w dużej części z połówek lub nawet ćwiartek monet. Przecięcie pieniądza nie pozbawiało go wartości, a często było jedyną metodą uregulowania drobnych rachunków. Uczestników transakcji bardziej niż nominał lub pochodzenie monety obchodziła jej waga i czystość użytego kruszcu. Stemple mennicze były zresztą mało wyraźne, więc nawet gdyby kontrahenci umieli czytać, to trudno byłoby im rozstrzygnąć, czy srebro pochodziło z książęcej mennicy, czy też dotarło do nich w formie arabskich dirhemów lub zachodnioeuropejskich denarów.
W czasach gdy państwo Mieszka I integrowało się gospodarczo z resztą kontynentu (głównym towarem eksportowym byli niewolnicy, odbiorcą – Bliski Wschód), ten ostatni typ monety miał już ponadtysiącletnią historię. Pierwszy rzymski denar wybito w 211 r. p.n.e., jako równowartość dziesięciu asów i w proporcji 72 sztuki monet na jeden funt srebra (dawało to średnio 4,5 g srebra w denarze, choć wobec niedoskonałości przyrządów menniczych rzadko która moneta miała dokładnie tę wagę). Nowy pieniądz pojawił się, ponieważ Rzymianie chcieli handlować z Grekami, którzy tradycyjnie posługiwali się srebrem i dla których oparta na brązie dotychczasowa rzymska waluta (as) nie była atrakcyjna.
Portrety na monetach
Przez następne dwa i pół wieku denar stanowił stabilną podstawę rzymskiej gospodarki. Bito go, tak samo jak sporadycznie pojawiające się monety złote, jedynie w Rzymie, mniejszym miastom imperium pozwalając na produkcję własnych brązowych asów i sestercji (nazwa tych ostatnich pochodzi od semis-tertius, dosłownie pół-trzecia, i odpowiadała pierwotnej wartości monety, czyli 2,5 asa).
W czasach republiki nadzór nad rzymską mennicą sprawowali tresviri monetales, którzy decydowali m.in. o tym, jakie wyobrażenia znajdą się na monetach. Wybór padał zazwyczaj na jedno z bóstw oraz – na odwrotnej stronie monety – na zasłużonego, lecz już nieżyjącego rzymskiego polityka (często był on przodkiem urzędującego treswira). Przełom nastąpił w 44 r. p.n.e., kiedy na denarach pojawił się wizerunek Juliusza Cezara, rozpoczynającego właśnie piątą kadencję konsula. Od tej pory umieszczanie własnego portretu na monetach stało się na ponad dwa tysiąclecia symbolem dzierżonej władzy, co niekiedy oznaczało konieczność wymiany pieniędzy, kiedy władza się zmieniała. Monety z podobizną szczególnie nielubianego Kaliguli wycofano po jego śmierci i przetopiono.
Przez trzy pierwsze stulecia od wprowadzenia denara ilość zawartego w nim srebra malała powoli. W czasach Nerona z funta srebra bito 96 zamiast 72 monet. W ciągu następnych dwóch wieków tempo deprecjacji przyspieszyło. Utrzymanie legionów kosztowało więcej niż cesarz był w stanie zebrać z podatków. Możliwości ekspansji terytorialnej wyczerpały się, co oznaczało koniec trybutów od podbijanych narodów. Nie bez znaczenia był też utrzymujący się deficyt w handlu z Indiami, największą gospodarką ówczesnego świata. By sobie poradzić z tymi kłopotami, stare denary wycofywano z obiegu i przetapiano na materiał do produkcji nowych monet, przy czym srebro rozrzedzano miedzią. W drugiej połowie III w. n.e. denar stał się praktycznie bezwartościowy.
Na przełomie III i IV w. cesarz Dioklecjan próbował ustabilizować system monetarny przywracając produkcję srebrnych monet według stopy przyjętej w czasach Nerona dla denara. Towarzyszyło temu, w 301 r., ustanowienie maksymalnych cen na ponad tysiąc produktów – do dziś zachowało się wiele kopii odpowiedniego edyktu, winą za trudności obciążającego chciwych kupców i dość naiwnie odwołującego się do poczucia obywatelskiej odpowiedzialności poddanych – oraz wybicie pierwszych złotych solidów. Ich masową produkcję według nieco obniżonej stopy podjął w kilkanaście lat po Dioklecjanie Konstantyn Wielki, ustanawiając standard, który przetrwał przez kilkaset lat.
Podobnie jak wcześniej w przypadku denarów, solidy zbierane przez skarb były przetapiane na nową emisję. Cel operacji był jednak odwrotny – złoto jest metalem miękkim, więc wybite z niego monety szybko się ścierają tracąc na wartości. Wymóg opłacania podatków w złocie i przetapianie zebranych pieniędzy miały zapewnić, że wszystkie pozostające w obiegu monety będą mieć tę samą wagę. Mennica zaczęła jeździć wraz z cesarskim dworem, który sprawował ostateczny dozór nad poborem podatków.
Wywóz solidów z imperium był zabroniony, lecz ich reputacja jako trwałego miernika wartości przeważyła i we wczesnym średniowieczu duża ich liczba zaczęła obiegać w krajach arabskich. Posłużyły one za wzór dla złotych monet bitych od końca VII w. ze złota wydobywanego w górnym biegu Nilu. Ponieważ jednak arabscy mincerze kopiowali solidy, które przez długi czas pozostawały w obiegu (a więc ścierały się i traciły na wadze), złote dinary, które produkowali, były nieco lżejsze niż przewidywał standard ustalony przez Konstantyna – ważyły 4,25 zamiast 4,5 g (dla porównania: dzisiejsze 50 groszy waży niecałe 4 g, złotówka – 5 g).
Solidy produkowano także za drugą granicą Bizancjum, w barbarzyńskich królestwach powstałych na gruzach zachodniego cesarstwa. Nie było ich jednak wiele. Zasoby złota w Europie Zachodniej były skromne i by móc wybić własne monety, trzeba było stoczyć zwycięską wojnę, która przyniosłaby łupy lub trybut od pokonanego wroga. Srebro było łatwiej dostępne i bardziej użyteczne w codziennych transakcjach, ale poszczególni władcy bili pieniądz różnej wagi i z kruszcu różnej próby.
Wspólny pieniądz
By ułatwić handel pomiędzy częściami odbudowywanego imperium, Karol Wielki zdecydował się na przeprowadzenie nowej standaryzacji. Nakazał, by z funta (wówczas ok. 409 g) srebra bić 240 monet, którym, nawiązując do rzymskiej tradycji, nadał nazwę denarów. Wartość solida wyznaczył na 12 denarów (czyli 1/20 funta srebra), co odpowiadało ówczesnej relacji obydwu szlachetnych metali. Relacja ta nie utrzymała się jednak długo, przez co solid w zachodniej Europie rychło stał się jednostką obrachunkową, a w późniejszych wiekach – srebrną monetą o wartości 12 denarów.
Podobnie jak jego antyczny poprzednik, denar w miarę upływu czasu zawierał coraz mniej kruszcu, ale ustalone przez Karola Wielkiego relacje przetrwały we Francji i w Italii do czasów napoleońskich, a po drugiej stronie kanału La Manche – aż do 15 lutego 1971 r., kiedy szylinga (1/20 funta) zastąpiła moneta o nominale 5 nowych pensów. Funt, którego Brytyjczycy tak bardzo bronią przed zastąpieniem przez euro, sam jest więc pozostałością dawnej wspólnej europejskiej waluty.
To samo można powiedzieć o szwajcarskim franku. Ponad tysiąc lat po Karolu Wielkim wspólny kontynentalny pieniądz usiłował wprowadzić cesarz Francuzów Napoleon III. Za podstawę posłużył frank, którego wartość określono w 1803 r. jako 0,29032 g czystego złota. W 1832 r. na tym samym poziomie ustalono wartość waluty właśnie powstałego państwa belgijskiego, a w 1850 r. – wspólnego pieniądza Konfederacji Szwajcarskiej. Wcześniej, bo już w 1816 r., identyczny z ustalonym dla franka parytet złota przyjęto w Piemoncie dla odnowionej wersji tamtejszego funta, czyli lira.
Rychło okazało się, że bez prawnych podstaw ta faktyczna unia walutowa nie mogła być stabilna. Głównym źródłem problemów, podobnie jak w średniowieczu, były zmiany stosunku wartości obydwu metali szlachetnych, na których oparte były wystandaryzowane waluty.
W latach 50. XIX w. odkrycie złota w Kalifornii i w Australii spowodowało jego relatywne potanienie. Bicie nowych srebrnych monet według przyjętego parytetu oznaczałoby w tych warunkach stratę dla budżetu, bo byłyby one wychwytywane z rynku i wywożone za granicę unii (np. do Niemiec), a następnie sprzedawane na złom. Począwszy od 1857 r. Francja drastycznie ograniczyła emisję srebrnych franków. W styczniu 1860 r. Szwajcaria zmniejszyła o 11 proc. zawartość srebra we własnych monetach, a dwa lata później w jej ślady poszły Włochy.
Mimo wszystko rządy podjęły próbę uratowania unii walutowej. Konwencja paryska, rozpoczęta 20 listopada 1865 r. jako „preludium dla pokojowych federacji przyszłości” (idea światowego rządu drogą negocjacji rozładowującego napięcia między narodami już wtedy była popularna) zdołała uratować zasadę wolnego obiegu monet na terenie państw sygnatariuszy, do których dołączyły: Grecja, Hiszpania, Państwo Kościelne, Rumunia, Bułgaria, Serbia, Czarnogóra i Wenezuela. Porozumieniu nadano nazwę Unii Łacińskiej. Przystąpienie do niej rozważały również Stany Zjednoczone, które wybiły w tym celu nowe 20 centów o parametrach franka, dolara wielkości pięciofrankówki i złotą stellę o nominale 4 dolarów, czyli 20 franków.
Nie obyło się też bez prób oszustwa – za wiedzą Napoleona III zarządzający papieskim skarbem kardynał Antonelli nakazał bić monety o zawartości srebra mniejszej niż ustalona w Paryżu. Manipulacja została wykryta przez szwajcarskie i francuskie banki, co doprowadziło do wyrzucenia Państwa Kościelnego z Unii. Ta sama kara, za obniżanie zawartości złota, spotkała w 1908 r. Grecję.
Dopuszczone do obiegu
1873 r. okazał się przełomowy dla monetarnej integracji kontynentu. Szwecja i Dania zawarły unię walutową zastępując srebrne talary koroną, której wartość ustalono w złocie. W Rzeszy Niemieckiej złota i dzieląca się na sto fenigów marka zastąpiła kilkanaście lokalnych walut, nieraz według wyjątkowo skomplikowanego przelicznika (bremeński talar, dzielący się na 72 groszy lub 360 schwaren, wycofany został po kursie 3 i 9/28 marki).
W krajach Unii Łacińskiej gwałtowny spadek ceny srebra w relacji do złota (zjawisko wywołane, podobnie jak dekadę wcześniej, odkryciem nowych obfitych złóż metalu) doprowadził do ograniczeń w przyjmowaniu srebrnych monet. Od tej pory frank i waluty z nim związane oparte były na złocie, tak samo jak brytyjski funt od 1816 r. Przez następne dwie dekady ostatnim państwem europejskim, którego waluta oparta była na srebrze, były Austro-Węgry. Korona, która w 1892 r. zastąpiła tamtejszego guldena (w węgierskiej części państwa nazywanego forintem), odzwierciedlała wielonarodowy charakter monarchii – monety bito oddzielnie dla austriackiej Przedlitawii i Krajów św. Stefana, banknoty miały zaś dwa awersy: węgiersko- i niemieckojęzyczny. Na tym ostatnim umieszczono także oznaczenie wartości po czesku, polsku, ukraińsku, włosku, chorwacku, słoweńsku, serbsku i rumuńsku.
Do 1914 r. wzajemne kursy wszystkich europejskich walut były de facto sztywno ustalone. Państwa Unii Łacińskiej miały oczywiście nad pozostałymi krajami przewagę wynikającą z prostoty przelicznika, ale swoboda obiegu była bez porównania mniejsza niż w czasach euro – i to nie tylko dlatego, że coraz bardziej popularne banknoty akceptowano tylko w krajach pochodzenia. Według francuskiego przewodnika po Belgii z 1905 r., „pieniądz belgijski jest dostosowany do systemu francuskiego. Monety w obiegu to srebrne 5, 2 i 1 frank oraz 50 centymów; niklowe 10 i 5 centymów oraz miedziane 2 i 1 centym. (…) W miejsce złota (monety 20-frankowe), które spotyka się rzadko, używa się banknotów Banku Narodowego w Brukseli. Złote i srebrne pieniądze z Francji, Szwajcarii i Grecji, jak również złote i 5-frankowe monety z Włoch także dopuszczone są do obiegu. Jednakże monety belgijskie z podobizną Leopolda I (z wyjątkiem 5 franków), monety francuskie sprzed 1861 r. i szwajcarskie z siedzącą Helwecją wycofano z obiegu. (…) W regionach flamandzkich ludzie liczą w centach (pieniądz holenderski), a nie w centymach, tak że 5 centów (ct) równa się 10 centymom”.
Dawne monety przetrwały w języku często dłużej niż w portfelu. Rzymski denar dał nazwę nie tylko monetom paru krajów arabskich, lecz także serbskiemu dinarowi i hiszpańskiemu słowu dinero, oznaczającemu pieniądz. Dioklecjański solid, używany do wypłacania żołdu, stał się źródłosłowem angielskiego soldier, niemieckiego Soldat, portugalskiego soldado (wszystkie trzy oznaczają żołnierza), a dodatkowo hiszpańskiego sueldo (pensja) i włoskiego soldi (pieniądze). Średniowieczny grosz przetrwał w Niemczech do czasu wprowadzenia euro jako potoczna nazwa monety 10-fenigowej, a na Ukrainie – jako ogólne określenie pieniądza (hroszi). Francuzi jako jedni z nielicznych zachowali lingwistyczną świadomość, że rzeczywistą miarą wartości nie są monety, lecz zawarty w nich metal – słowa srebro i pieniądze są w ich języku homonimami (l’argent).
Czy za kilkadziesiąt lat również wspólna europejska waluta pozostanie tylko językowym wspomnieniem (różnić się jak greckie i niemieckie euro)? Niekoniecznie.
Dwa gospodarcze światy
Jeśli z historii dawnych wspólnych walut płynie jakikolwiek morał, to taki, że koniec końców wszystko zależy od polityki. Unie walutowe – łacińska i skandynawska – rozpadły się, ponieważ w momencie wybuchu I wojny światowej wstrzymano nieograniczony przepływ złota pomiędzy tworzącymi je krajami. Austrowęgierska i będąca jej następczynią czechosłowacka korona zniknęły wraz z federalnymi państwami, które je emitowały.
Z drugiej strony, skuteczne polityczne zjednoczenie zawsze kładło solidne podstawy pod walutową unifikację. Tak było w Szwajcarii, gdzie uchwalona w 1848 r. konstytucja nadała wyłączne prawo emisji pieniądza rządowi federalnemu, dzięki czemu 12 nominałów szwajcarskiego franka zastąpiło kilka tysięcy rodzajów monet będących dotychczas w obiegu. Kilkanaście lat później neapolitańskie dukaty, florentyńskie floreny i różne lokalne wersje lira ustąpiły miejsca pieniądzu zjednoczonej Italii, który przetrwał aż do końca XX w.
W Niemczech operację monetarnego zjednoczenia przeprowadzano dwukrotnie. W wilhelmińskiej Rzeszy za południowoniemieckim guldenem, bremeńskim talarem i hamburską marką nikt nie płakał, mimo że różnice gospodarcze pomiędzy różnymi częściami zjednoczonego państwa były znaczne. Również niemiecka unia walutowa z 1990 r. – bardzo wątpliwa z ekonomicznego punktu widzenia, bo łącząca dwa gospodarcze światy – okazała się trwała dzięki politycznej determinacji. Nawet w słabej – i bynajmniej ekonomicznie niezintegrowanej – międzywojennej Polsce nie podważano sensowności wspólnej waluty dla Galicji, Kongresówki, Kresów, Śląska i Wielkopolski.
Porządek walutowy zawsze dostosowuje się do porządku politycznego. (I dlatego monetarna integracja kontynentu ma historię o wiele dłuższą niż niecałe 20 lat, które upłynęły od zawarcia traktatu z Maastricht). Tak będzie i tym razem – jeśli Europa zdecyduje się na więcej, a nie mniej integracji, to euro przetrwa mimo wszystkich dzisiejszych trudności.
Autor jest adiunktem w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej.