Relacje mediów sprzed dwóch–trzech lat nie pozostawiały cienia wątpliwości: oto Łódź zmienia się w wielki plac budowy, na którym dosłownie za chwilę realizowane będą niezwykłe projekty światowej sławy urbanistów i architektów. Ekipa Jerzego Kropiwnickiego, który rządził Łodzią w latach 2002–10, promowała tę wizję tak skutecznie, że miasto uważano powszechnie za najdynamiczniej rozbudowujące się w Polsce.
Bliższy prawdzie obraz Łodzi szkicował wówczas pisarz Tomasz Piątek. W felietonie „Nie Łódźmy się” opublikowanym w „Krytyce Politycznej” tłumaczył, dlaczego po trzech latach mieszkania w tym mieście podjął decyzję o powrocie do Warszawy. Pisał, że centrum to „zagrzybione przegniłe rudery”, „potworne bruki, połamane chodniki, asfalt na jezdni z dziurami głębokości ćwierć metra”. Że najbardziej reprezentacyjna niegdyś ulica Łodzi – Piotrkowska – zamieniła się w „zarzyganą pijacką kebabiarnię”. Zmian na lepsze trudno się spodziewać, bo łodzianie nie dopuszczają do siebie prawdy o swoim mieście. „Jednym ze sposobów jej wypierania jest obsesyjne zajmowanie się wspaniałą łódzką przeszłością. Ale częstsze jest obsesyjne zajmowanie się wspaniałą łódzką przyszłością. Bo łódzka przyszłość jest obowiązkowo wspaniała” – pisał.
I rzeczywiście: gdy inne miasta rozwijają się, budują obiekty potrzebne mieszkańcom, podnoszące komfort ich życia, w Łodzi kolejne ekipy rządzące tworzą wciąż nowe wizje gigantycznych inwestycji, które mają rzekomo ożywić to miasto w przyszłości. Poprzednie wizje odchodzą w niepamięć – okazują się nierealne albo ich realizacja nie przynosi spodziewanych skutków i zarzuca się je. A łodzianie ulegają nowym „złódzeniom”.
Złódzenie I: nowe centrum
Projektem, który rozbudził największe nadzieje łodzian, o którym głośno było w całym kraju i który zakończył się największą porażką, jest Nowe Centrum Łodzi.