Profesjonalizm branży zaczął się rodzić po 1989 r. Wcześniej w urzędowym wykazie zawodów z 1948 r. figurowała pozycja „sprzątaczka”, za którą ciągnął się Barejowski stereotyp chamowatej kobity w nylonowym fartuszku, rezydującej w kantorku z wiadrem ocynkowanym. W 2004 r. pod symbolem PKD 9132 GUS skodyfikował branżę jako „pomoce, sprzątaczki biurowe, hotelowe i podobne”.
To dziś najliczniejsza grupa zawodowa we wszystkich krajach rozwiniętych. U nas też. Ponieważ usługa jest konsumowana na bieżąco (nawet w czasie sprzątania produkowany jest nowy brud), codziennie na wszystkie obiekty w kraju wychodzi w uniformach (w tej branży wychodzi się na obiekt) pół miliona zatrudnionych, generując obroty rzędu 6 mld zł rocznie. Branża liczy ok. 4 tys. firm. Najwięksi gracze są już na listach najbogatszych Polaków, a na zmiany zareagowały nawet seriale, przykładowo postać pani Kaczorek sprzątająca w „Klanie” jest bardzo zadowolona ze swojego życia.
Pokoik w redakcji POLITYKI. Jolanta Sergot-Kowalska (20 lat w branży, trenerka sprzątania i autorka pierwszego podręcznika z know how „Profesjonalne utrzymanie czystości”, dedykowanego dwóm córkom) rzuca okiem na posadzkę (nie mylić z podłogą): – To nie jest wykładzina sypialniana za 35 zł od metra kw., po której chodzi się w papuciach. Tylko obiektowa z propylenu, jakieś 200 zł od metra, odporna na dużą ilość butów.
Sumując, na podłodze w pokoju leży ponad 3 tys. zł. – Runo gęste, supełkowe. Długożywotne. Ale utrzymanie wymaga kwalifikacji.
Po gwałtownym upadku w ostatniej dekadzie XX w. wykładzina wróciła. Firmy ścielące nią biura podnoszą swój prestiż, wzrastający wraz z wysokością i miękkością runa (efekt uginania się podłoża wzbudza u klientów wrażenie luksusu).