Drogi i bezdroża
Wywiad z z Lechem Witeckim, p.o. generalnego dyrektora GDDKiA
Z 30 mld zł, w rekordowym roku, którymi dysponuje, jest jednym z najpotężniejszych urzędników państwowych. I to absolutnie newralgicznym. Do drogownictwa przyszedł z NIK. Ma opinię twardziela, który od kompromisu zawsze woli walkę w sądzie. I okrutnego grabarza polskiej branży budowlanej. A jego perypetie na tym stanowisku stanowią opowieść samą w sobie.
Generalny dyrektor GDDKiA zarządza drogami krajowymi oraz wydaje pieniądze z budżetu na ich budowę, remonty i utrzymanie.
Lech Witecki pełni te obowiązki od maja 2008 r. Zastąpił Janusza Kopera, zdymisjonowanego w nagłym trybie przez premiera, po bardzo krótkim urzędowaniu. Ten miał bowiem kwestionować realność niezwykle szeroko zakrojonego programu budowy dróg i autostrad (jak się potem okazało, nie bez podstaw). Witecki nie miał takich wątpliwości, być może dlatego, że jest pierwszą osobą, która trafiła na to stanowisko nie mając wcześniej doświadczeń w dziedzinie drogownictwa.
Wybór niedrogowca wynikał z przekonania premiera o „układzie drogowym”, czyli spisku firm budownictwa infrastrukturalnego planujących utuczyć się na państwowo-unijnych miliardach. Witecki miał ten układ rozbić i uważnie patrzeć na ręce firm drogowych. Miał w tym doświadczenie, bo wcześniej w NIK zajmował się kontrolowaniem wykorzystania środków unijnych.
Od 2008 r. ma status pełniącego obowiązki, ponieważ – mimo dwukrotnych prób – nie zdał dotychczas egzaminu na urzędnika służby cywilnej. Pod koniec 2008 r. premier ogłosił konkurs na szefa GDDKiA. Zgłosił się tylko Witecki i konkursu… nie wygrał. W 2009 r. zmieniono przepisy i stanowisko generalnego dyrektora obsadzane jest w otwartym konkursie, organizowanym przez ministra transportu. Minister jednak konkursu nie ogłasza. Stan tymczasowości był już przedmiotem debaty sejmowej i wielu procesów sądowych, bowiem firmy drogowe, procesujące się z GDDKiA, kwestionowały legalność decyzji podejmowanych przez p.